Znów było pięknie. Znów miast niecenzuralnego pięcioliterowego słowa na k... nadużywałem słowa pięknie, w różnorakich jego konotacjach i synonimach, ale o tym samym znaczeniu. Bo znów było pięknie. Pogoda dopisywała, słońce na dobre rozgościło się na niebie, chmury odeszły gdzieś daleko. Jeżeli dodać do tego cudowne widoki w drodze, aż chciało się ryknąć z euforii. Mijałem potężne górzyska stromo spadające ku morskim przestworzom. Wyrastały wysoko z prawej strony, przybierając nie raz najdziwniejsze kształty. Aż zadziwiające, że straszny w skutkach tajfun Yolanda był w stanie przedrzeć się przez nie, czyniąc wyraźne spustoszenia. Jeszcze dziś widzialne są efekty jego działania, zerwane linie elektryczne, zniszczone domy. Mijane przeze mnie góry były chyba najbardziej spektakularnymi spośród wszystkich, które przemierzałem w trakcie mojego motorkowania po Visayasach. Może brakowało im rozmiaru i majestatu Kordylierów z północnego Luzonu, ale i tak zapadły mi w pamięć. Podobnie jak tutejsze, czarne plaże. Motorkowałem niespiesznie, by czerpać radość z odwiedzanych miejsc. Zwłaszcza, że i miejscowi ludzie byli chyba najsympatyczniejszymi, jakich do tej pory spotkałem na Filipinach. Do tej pory zwykłem nie wypowiadać się o Filipińczykach. Jeszcze w pełni nie wyrobiłem sobie o nich zdania. Ciężko mi ich sklasyfikować. Nie są typowymi Azjatami, wiecznie uśmiechniętymi, ciekawymi drugiego czlowieka. Brakuje im tej naturalnej pogody i uśmiechu, tej szczerości, magii doświadczalnej przeze mnie choćby w Laosie, Myanmarze, Kambodży, Indonezji. Powiedzieć, że nie są sympatycznymi byłoby bluźnierstwem. Są i to bardzo. Ale z drugiej strony mają dozę nieufności, podejrzliwości. Trochę przypominają mi mentalnością ludzi kultury latynoamerykańskiej. Pewnie i tu ślady hiszpańskiego miecza utkwiły w ich osobowości. Cieszą się życiem, jak my w Europie nie umiemy. Z drugiej strony nie do końca chyba nam ufają, podświadomie zazdroszczą innej stopy życia. Wyczuwam u nich podejrzliwość, interesowność. Idzie ją wyczytać z oczu niektórych miejscowych. One nie do końca są uśmiechnięte i pełne ciekawości. Nie tak, jak bywały oczy innych azjatyckich ludzi.
Wieczorem dotarłem do Caticlan, mojego ostatniego miejsca na wyspie Panay. Dzisiejszy dzień był chyba najpiękniejszym z wszystkich, jakie na tej wyspie przeżyłem.