Największym miastem przemierzanego właśnie przeze mnie indyjskiego stanu Madhya Pradesh jest milionowy Gwalior. Nie z racji liczebności swej populacji miasto słynie. Choć czy słynie? Zapewne to słowo na wyrost. Gwalior jest bowiem częstokroć pomijany na trasie turystycznych wędrówek po Indiach. Przewodniki traktują to miasto dosyć pobieżnie, powstrzymując się raczej od umieszczania na swych stronicach chwalebnych peanów na jego cześć . Być może i ja popełniłbym podobny błąd zaniechania, gdyby nie jedno zdarzenie z przeszłości. Mianowicie w trakcie przeglądania, jeszcze w Polsce, ojcowego albumu o Indiach, natrafiłem na piękne zdjęcia właśnie tego miasta. Odtąd nieznane do tej pory miejsce na trwale zagościło w mojej głowie, nie dając zapomnieć o swoim istnieniu. Uznałem za konieczne włączenie Gwalioru w poczet miejsc odwiedzanych w trakcie tegorocznej wyprawy do Indii.
Siedząc na murach fortu w Gwaliorze podziwiałem widok tożsamy ze zdjęciem z ojcowego albumu. Był on nawet piękniejszy, bo eksponowany na żywo. W dodatku słońce na tyle urokliwie serwowało swymi zachodzącymi promykami, że turkusowe zdobienia murów fortu wręcz świeciły niczym perły najdrogocenniejszego naszyjnika. Porównanie jak najbardziej na miejscu. XVI wieczny perski kronikarz pisał o forcie w Gwaliorze jako o "perle w naszyjniku hinduskich fortów" Patrzyłem na te wszystkie dziwaczne dekory fortowych murów, stada kaczek, słonie, papugi, krokodyle, bananowe drzewa. Zdawały się połyskiwać na przemian złotem i turkusem. Tak piękny spektakl mi słoneczne promienie sprezentowały. Patrzyłem i się nie mogłem napatrzyć. Siedziałem i podziwiałem ten widok. Nie liczyłem czasu, choć zachód słońca coraz bardziej zaczynał być zdarzeniem z przeszłości. Wraz z jego zanikaniem stado kaczek i innych murowych zwierzaków przestawało błyszczeć. Wyglądało jakby ich kąpiel w słońcu dobiegała końca. Cisza zalegała wokół. W dole, hen daleko w dole, w najlepsze toczyło się inne, gwarne, pełne harmidru życie gwaliorskiej ulicy. Tutaj nawet najmniejszy odgłos stamtąd nie docierał. Znajdowałem się jakby w innym świecie, choć od tamtego oddzielał mnie raptem kiklkunastominutowy, wytężony marsz na szczyt potężnej ponad 100 metrowej bazaltowej skały, zewsząd otoczonej przez miasto Gwalior.
To na szczycie tej skały, wykorzystując jej naturalne walory fortyfikacyjne, na 3 kilometrowym płaskowyżu górującym nad okolicą, wzniesiono w X wieku pierwszy fort. Według legendy wybudował go radżpucki książe Suradż Sen na cześć pustelnika Gwalipy, który wyleczył go z trądu wodą z tutejszej sadzawki. Fort otrzymał nazwę właśnie na cześć pustelnika. W związku z jego militarnym znaczeniem, zmieniał on wielokrotnie właścicieli w trakcie burzliwych czasów induskiej historii, będąc czy to w rękach kolejnych hinduskich dynastii, sułtanów Delhi, muzułmańskich Mogołów, maharadżów Gwalioru, czy też brytyjskich kolonizatorów. Każdy z zarządców odcisnął swoje piętno na obecnym kształcie fortu. Może dlatego jest on tak groteskowo, przez wzgląd na dziwaczne ozdobniki, piękny.
Za swymi potężnie zbudowanymi, ponad 10 metrowymi murami, fort skrywa szereg drogocennych kulturowo i religijnie zabytków. Najbardziej imponującym jest przylegający do fortowych murów pałac Man Mandir. Zbudowany w latach 1486-1518 przez radżów z dynastii Tomar, jest przykładem mistrzowskiego zdobienia w kamieniu. Poszczególne detale dziedzińca, wykuszów, balkonów wykonano z najdoskonalszą precyzją. W Indiach, zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, większość zdobień wykonano z położeniem nacisku na detaliczną doskonałość i jakość wykonania. Pod tym względem Gwalior mnie nie zaskoczył, taką ornamentykę widuję w Indiach praktycznie na każdym kroku.
Zaskakuje mnie co innego. Miejsce takie jak Gwalior byłoby w Europie jednym z najwspanialszych zabytków o znaczeniu fortyfikacyjnym. Na pewno, przez wzgląd na ten fakt, umiejscowiono by je na liście UNESCO. Niestety Indie mają chyba zbyt słabą pozycję negocjacyjną we władzach tej onz-owskiej agendy. Ewidentnie ktoś nie chce, by kraj najbogatszy w zabytki w świecie, mówię to z pełnym przekonaniem, znajdował się na należnym mu, pierwszym miejscu krajów z największą liczbą docenionych miejsc. Indie są pod tym względem wyjątkowe w skali światowej. Nie znam innego kraju świata, który mógłby im w tym względzie stawić czoła. Niestety ani Gwalior, ani wcześniej wizytowana Orchha nie zostały objęte patronatem UNESCO. Moim zdaniem to zdecydowane niedopatrzenie. Fundusze płynące z UNESCO na restaurację takich miejsc, mogłyby im znacząco pomóc. Niestety...
P.S. Zauważam kątem oka, że minęło właśnie sto dni mojej tegorocznej wyprawy po Azji. Jeszcze kilka przede mną. Napoleon miał swoje słynne sto dni, bogatych w wyniosłe wydarzenia, choć finalnie z brakiem happy endu. Mam swoje sto dni i ja. I mnie było danym przeżyć cudowne momenty, masę przygód, zobaczyć niesamowite miejsca, poznać multum intrygujących ludzi na swej drodze, doświadczyć czegoś, czego prowadząc szarobure życie w kraju nijak bym nie doświadczył. Znów poznałem, jak smakuje życie. Życie pełną gębą, z rozmachem, z uśmiechem na twarzy. To było piękne sto dni. Mam nadzieję, że kolejne będą równie owocne w przeżycia. I w przeciwieństwie do Napoleona ich finał nie będzie gorzko smakującym. A niestety do finału coraz bliżej...