- jedź do Orchhy, zobaczysz spodoba Ci się. To miasteczko wyjątkowe, zupełnie inne od tych, które chcesz zobaczyć.
W taki właśnie sposób zarekomendowano mi miejsce, w którym aktualnie przebywam. Dustin, mój amerykański znajomy już w Kalkucie, udzielając mi wskazówek odnośnie moich wojaży po Indiach, sugerował mi włączenie tej malutkiej mieścinki do mojego planu. Podobne sugestie słyszałem jeszcze kilka razy, od kilku innych osób. Ale czym jest ta Orchha. Nigdy wcześniej o tym miejscu nie słyszałem. Czym tak zasłynęła, że wszyscy tak gorąco ją polecają. Przecież nawet większość przewodników traktuje ją jedynie wzmiankowo, nigdy nie na pierwszych stronicach, zawsze gdzieś w cieniu innych indyjskich destynacji.
Teraz już wiem, teraz już zawsze będę wiedział. Czy mi się podobało? Wystarczy, że nadmienię, że miast planowanego jednego dnia, spędziłem tutaj trzy. Wyjeżdżając, gdzieś tam w głębi duszy, czułem żal. Taki, jaki czuje się, gdy się traci coś wyjątkowego. Gdy się opuszcza miejsce, które zostawiło swój znaczący ślad w świadomości. Dzięki Orchhy wreszcie uwierzyłem w Indie, wreszcie danym było mi się przekonać, że te Indie wcale nie są takie, jak je sobie mój umysł malował. Że te Indie wcale nie są wyłącznie krwiożerczo nastawione na materialny zysk, że ludzie mogą widzieć w Tobie coś więcej niż chodzący portfel. Że zagadywanie Cię nie doprowadzi w konsekwencji rozmowy do próby przeprowadzenia z Tobą transakcji. Oczywiście o wartości kilkukrotnie przewyższającej wartość proponowanego Ci towaru.
Orchha stała się dla mnie synonimem Indii tradycyjnych wartości, szczerego uśmiechu, rozmowy przy masala tea. Orchha, malutka rozmiarami okazała się wielka ludźmi tu mieszkającymi. Nikt mnie nie ciągnął za rękę, nikt nachalnie nie nagabywał. Poznałem czym jest szczery indyjski uśmiech, bez podtekstowy, od ucha do ucha. Znów poczułem się jak człowiek, nie jak chodząca portmonetka. Byłem zapraszany na pogawędkę, czasem do domu na obiad. Takich Indii szukałem, takie znalazłem właśnie w Orchhy.
I właściwie tej treści wpis wystarczyłby do zareklamowania tej malutkiej mieściny. Byłby jednak wówczas niepełny. Orchha bowiem nie tylko niesamowitymi ludźmi stoi. Orchha to także niesamowicie urokliwy kawał historii, często nieco przykurzonej, zapomnianej. Przez to tym bardziej intrygującej. Orchha to miejsce wymarzone dla poszukiwaczy, pod każdą postacią. Dla miłośników historii, wielowątkowej, wieloaspektowej, zobrazowanej w postaci pięknych pałaców, cenotapów, świątyń, zwłaszcza.
Założona w 1531 roku, była aż do 1738 roku stolicą dynastii Bundela. To za ich panowania wzniesiono zabytki do dziś o dawnej wiekości miasteczka świadczące. W tym tak imponujące, jak Raj Mahal (1560 rok), czy Jahangiri Mahal (1626). Oba zachwycają swymi zdobieniami, pięknymi dziedzińcami, plątaniną schodów, komnat, krużgankami, wypustami, muzułmańskimi łukami, ornamentyką. Chodziłem je podziwiać wielokrotnie. Uczucie niedosytu towarzyszyło mi za każdym razem, mimo że łapałem się na tym, że przecież na ten akurat dziedziniec, te schody, te misternie wykonane drzwi, patrzyłem już wcześniej. Podobnie było z tutejszymi niesamowitymi świątyniami. Siedziałem sobie godzinami na szczycie każdej kolejnej, podziwiając widok na okolice. Skojarzenia z cudownymi stupami birmańskiego Baganu same przywodziły na myśl. Na horyzoncie wyrastała niezliczona ilość zabytków. Wyrastały jakby wprost z ziemi. Każdy z nich do mnie wołał, każdy chciał opowiedzieć swoją własną historię. Może dlatego na każdy z nich chciałem się wdrapać, nie zważając na ciemności, zniszczone schody, umorusane ptasimi odchodami wnętrze. W Orchhy każda świątynia, ba każdy kamień, tunelik, ganek, chce Ci opowiedzieć swoją własną historię. O maharadżach tu mieszkających, ich żonach rytualne sati po śmierci męża popełniających, o przepychu na ich dworze, znamienitych gościach tu przyjmowanych. Nic tylko siedzieć i słuchać. To właśnie przez trzy dni robiłem.
Wypoczynkiem od zasięganych tu na skalę masową lekcji historii, były spacery wąskimi uliczkami miasteczka. Dopełniały one obrazu Orchhy, jaki utrwalił się w mojej podświadomości. Czułem się, jak bym przemierzał stronice książek historycznych, jakbym kroczył po osadzie leżącej u stóp średniowiecznej warowni. Jakby dzisiejsze zwariowane czasy, pełne pośpiechu, konsumpcyjnego pędu, tutaj jeszcze nie dotarły.
Morał z mojego pobytu jest jeden, lakonicznie banalny. Jeżeli chcecie doświadczyć innych Indii, nieskażonych, prostych, uśmiechniętych, przyjedźcie do Orchhy. To miejsce wprost wymarzone dla miłośników spokoju płynącego z wąskich uliczek, przerywanego czasem jedynie hinduskimi śpiewami dobiegającymi ze świątyni Ram Raja. To miejsce wspaniałych ludzi tu mieszkających, bogatej historii zewsząd Cię otaczającej. Miejsce jedyne i wyjątkowe. Takie, jakiego do tej pory w Indiach jeszcze nie doświadczyłem...
P.S. Aż dziwota, że UNESCO nie objęła swym patronatem tutejszych bajecznych zabytków. Dla mnie to niezrozumiałe niedopatrzenie.