Pewnie większość z Was słyszała o Kamasutrze. W dzisiejszych niepurytańskich czasach pornografia, jej mniej lub bardziej zdegenerowane odmiany, sztuka miłosna, nie stanowią tematu tabu. Przeciwnie są tematem całkiem, chodliwym. Pewnie część z Was i praktykowała tajniki ze stronic Kamasutry ;) Nie wnikam. Ale mało kto zapewne wie, że jest miejsce będące inspiracją dla książkowych wersji, miejsce gdzie techniki miłosne przybrały większego, mniej wulgarnego charakteru. Gdzie subtelność, misterność ich przekazu wynoszą sztukę miłosną na inny, zdecydowanie nie tak obsceniczny wymiar. W Khajuraho, niewielkim miasteczku prowincji Madhya Pradesh, znajdują się słynne świątynie, zdobione wieloma pięknymi motywami hinduskimi, w tym również i scenami z Kamsutry. Świątynie z Khajuraho są wyjątkowymi pod tym względem w skali światowej, co znalazło oczywiście uznanie również w oczach UNESCO, która to włączyła je w poczet miejsc zasłużonych dla ludzkości.
Kajuraho było przez pewien okres centrum władzy dynastii Chandela, panującej niegdyś na terenach środkowych Indii. To właśnie za ich panowania wzniesiono w tym miejscu, w latach 950-1050, kompleks świątyń. Do dzisiejszych czasów zachowało się 25 spośród pierwotnych 85 świątyń. Po przeniesieniu stolicy dynastii Chandela do Mahoby, kompleks popadł w zapomnienie. Szczęśliwie na tyle głębokie, że nawet najazd muzułmański nie poczynił spustoszenia w ich stanie. Dopiero brytyjskie panowanie w Indiach pozwoliło na ponowne odkrycie (w 1838 roku) ich dla potomności.
Pewnie świątynie z Khajuraho utkwiły by w marazmie przeciętności, w końcu w Indiach konkurencja w tym aspekcie jest olbrzymia, gdyby nie jeden fakt. Niebywale istotny. Ich elewacje zdobią niesamowicie precyzyjnie i misternie wykonane rzeźby inscenizujące sceny z życia społeczności hinduskiej. Dla nich właśnie przyjeżdża się podziwiać świątynie z Khajuraho. Oczywiście na pierwszym planie zwykło się eksponować sceny erotyczne, znane właśnie ze stronic Kamasutry, jakby zapominając że zdecydowana większość z nich ma zupełnie niemiłosne zabarwienie. Muszę przyznać, że nawet w naszych czasach, rozwiniętej myśli technologicznej, precyzyjnie skrawających maszyn, wszechstronnie wykształconych inżynierów, maestria mistrzów dłuta tamtych zamierzchłych czasów musi budzić powszechne uznanie. Poszczególne sceny, scenki, najdrobniejsze detale wykonane są z niesamowitą precyzją i dobrym smakiem. Można stać, patrzeć i podziwiać, w dowolnej kolejności. Nic to nie zmieni w naszym powszechnym zachwycie.
I w zasadzie można by rzec, że nie ma siły, która byłaby w stanie oderwać Cię od przyglądania się poszczególnym scenkom zobrazowanym na elewacji kolejnych świątyń. A jednak w moim przypadku była, dosyć zresztą poważna. Otóż przez cały okres mojego pobytu w Khajuraho panowała deszczowa pogoda. Nie raz dochodziło nawet do oberwania chmur. W efekcie eksploracja świątyń była niebywale utrudniona. W sumie powinienem być gdzieś tam wewnętrznie wdzięczny opatrzności, że na dłuższą chwilę, między jedną a drugą ulewą, udało mi się rzucić okiem na kompleks świątynny. Tak, to chyba właściwe słowo, świątyń na pewno nie zobaczyłem w zakresie pozwalającym mi się wystarczająco nimi nacieszyć. A przecież maestria ich wykończenia, mistrzostwo w operowaniu dłutem, w kształtowaniu kamiennej, surowej uprzednio formy wymaga precyzyjnego pochylenia się nad kunsztem wykonawców. Niestety nie było mi danym. Pozostaje żal, że świątynie obejrzałem jednie pobieżnie, w sposób dla niektórych wystarczający, dla mnie zdecydowanie nie. Nie dziwota, że Kajuraho opuszczałem z pewnym odczuciem niespełnienia.