Spacerując tu ulicami Agry, przemierzając Indie, wcześniej wiele innych cudownych zakątków świata przepełniały mnie myśli o podróżniczej naturze niektórych narodów świata. Mój bagaż podróżniczych doświadczeń sprawił, że nabrałem pewnych wyobrażeń, zbudowałem sobie w głowie stereotypowe wyobrażenie o tym jak mieszkańcy pewnych krajów podróżują. Czego w podróży szukają, jak potrafią reagować na nowe miejsca, odnosić się do nowych ludzi, respektować lokalne zwyczaje i tradycje. Dziś znów moje spostrzeżenia przybrały na aktualności. Oczywiście stereotypy mają to do siebie, że często dopuszczają wyjątki. Niemniej te moje, powstałe na bazie lat podróżniczych doświadczeń raczej zawsze odpowiadały zaobserwowanej przeze mnie rzeczywistości. Są więc nacje, do których pałam turystycznym szacunkiem. Przedstawiciele tych narodów w większości sytuacji wiedzą jak się zachować, wiedzą po co i w jakim celu w dane miejsce przyjechali. Są głodni podróżniczych doświadczeń bardziej niż hedonistycznych uciech dla organizmu. Zawsze darzyłem szacunkiem Niemców, Francuzów, nacje południowe jak Hiszpanie czy Włosi. Nigdy nie czułem rozczarowania po spotkaniach z jankesami z USA, czy Kanadyjczykami. Konwersacja z nimi była czystą przyjemnością. Najczęściej byli ludźmi, którzy wiedzieli, czego w podróży szukają. Jeżdzą często do krajów stanowiących swego rodzaju podróżnicze wyzwanie, wymagających masę przygotowań, sprawiających nie raz komplikacje w drodze. Jeżeli w jakimś dziwnym nieturystycznym zakątku świata spotkałem turystę, mogłem być praktycznie pewnym, że to turysta z któregoś z wymienionych przeze mnie krajów.
Są jednak i nacje, które z uwagi na swoje podróżnicze nawyki, brak szacunku do lokalnych tradycji, miejscowych ludzi, zwyczajnie przyprawiają mnie o zgorszenie. Sprawiają, że zwyczajnie przestaję wierzyć w ideę humanizmu, patrząc na zachowania przedstawicieli tych nacji. Pisałem już o tym wielokrotnie w czasie moich wcześniejszych wypraw. Zdarzenia dzisiejszego dnia, sprawiają, że napiszę ponownie. Żywię podróżniczą niechęć do przedstawicieli nacji brytyjskiej, Angoli, Irlandczyków. Podobnie ma się rzecz z Australijczykami. Przedstawiciele tyh nacji najczęściej jeżdżą w miejsca bardzo turystyczne. Ciężko ich spotkać poza turystycznym szlakiem, w destynacjach zapomnianych przez przewodniki, wymagających nie raz nie lada trudności logistycznych. Najczęściej siedzą na tajskich wysepkach, Bali, innych hedonistycznych destynacjach, upijając się na umór, mając w dupie lokalne zwyczaje, odnosząc się z pogardą i wyższością do miejsowych ludzi. Nie dziwota, że w miejscach jeszcze nie tak turystycznych, typu Sumatra, Myanmar, Bangladesz nigdy nie natrafiłem na przestawiciela którejś z tych narodowości. Pewnie się trafiają, ale jako wyjątki potwierdzające tylko regułę. I tutaj w Indiach, nie ociekających piwskiem, megabitami plażowych klubów, ciężko na nich natrafić. O ile mi wiadomo ich enklawą jest jedynie plażowe Goa, poza które rzadko się wypuszczają. Przewodniki backpackerskie Lonely Planet, anglojęzyczne, pisze się głównie dla nich, ale rzadko z nich korzystają. Lepiej z fają w ręce, w drugiej z piwskiem, robić z miejsca niegdyś dziewiczo urokliwego, swoją własną quasi rodzimą enklawę zabawy.
Nie darzę podróżniczym szacunkiem również Chińczyków. Częstokroć najzwyczajniej brakuje im kultury, w dodatku do innych azjatyckich nacji odnoszą się z wyraźną wyższością. Jeszcze większa odraza, wręcz wstręt bierze mnie do nowobogackich Rosjan. Myślą o sobie nie wiadomo co, szacunku nie przejawiają żadnego, zbytnio nie mają chęci bratać się z innymi. Przesiadują w większości w swych własnych rosyjskich enklawach, gdzie upijają się do nieprzytomności, pomiatają wręcz tubylcami, panoszą się niby carowie. Do dzisiejszego nieco niezbyt przyjemnie zabarwionego wpisu skłoniło mnie właśnie zachowanie przedstawicieli tej ostatniej nacji. Skandaliczne zachowanie. Widziałem jak jeden z Ruskich nagabywany przez rikszarza, podarł na jego oczach 10 rupii i rzucił mu je w twarz. Nijak nie mogł widać zrozumieć, że często nachalny sposób nagabywania turystów wynika z konieczności zapewnienia bytu rodzinie, wielkiej konkurencji na rynku. Czasem wystarczy zwykłe nie dziękuję. I mnie nie raz riksiarze doprowadzają do granic wytrzymałości. Ale wtedy uświadamiam sobie, że to ich codzienna walka o chleb. Czasem zwykły uśmiech wystarczy, by rozładować emocje. Druga sytuacja miała miejsce, gdy para Ruskich, tak piszę z pogardą, pomstowała w niebogłosy, że ich nie wpuszczono do meczetu. Skąpo odziana siksa wraz z jej krótkospodenkowym towarzyszem nijak nie mogli zrozumieć, że takie zwyczaje panują we wszystkich muzułmańskich przybytkach wiary i wobec wszystkich. Przyznam szczerze, ze aż nóż się w kieszeni otwierał, że chciało się palnąć takiego jednego czy drugiego kacapa przez łeb, by nabrali ogłady. Niestety niektórym powinno się zabronić podróżowania. Na granicach oprócz paszportów powinno się też sprawdzać poziom kulturowy, zwłaszcza u niektórych nacji. Dobra, tyle w tym temacie, bo się aż ewidentnie uniosłem, zarówno emocjonalnie, jak i objętościowo.
Czas wrócić do rzeczywistości. O moich cudownych przeżyciach związanych z wizytą w Taj Mahalu pisałem poprzednio. Sama Agra ma jeszcze kilka innych ciekawych turystycznie miejsc do zaoferowania Nie do pomyślenia jest, że w ramach jednego miasta znajdują się aż dwa obiekty z listy UNESCO. Nie wiem nawet, czy to nie ewenement w skali światowej. Muszę to sprawdzić przy okazji. Drugim takim obiektem, obok Taj Mahalu, jest tutejszy Red Fort. Jego budowę zainicjował chyba największy z Mogolskich władców Akbar w 1565 roku. Zbudowany z czerwonego marmuru obejmuje swymi rozmiarami obszar o długości murów ponad 2,5 kilometra. Mury fortu osiągają do 20 metrów wysokości. W jego wnętrzu znajduje się szereg budynków o różnorakim przeznaczeniu, pałace, meczety, sale audiencyjne. Przyznam szczerze, być może byłem pod zbyt wielkim wrażeniem Taj Mahalu, że nijak mnie Red Fort nie zachwycił. Ba, widziany dwa dni wcześniej fort w Gwaliorze, sprawiał zdecydowanie większe wrażenie. Zwłaszcza z racji swego usytuowania na potężnej skale, również z uwagi na piękne zdobienia fortowych murów. Z Red Fortu wracałem raczej rozczarowany, zastanawiając się nad ideą włączenia tego miejsca na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Mnie osobiście bardziej ujęły nie uhonorowane tym zaszczytem zabytki Orchhy lub Gwalioru. Niestety nie ja jestem decydentem :) Humor poprawiłem sobie, a jakże by inaczej, widokiem z dachu restauracji na Taj Mahal. To widok, który nigdy nie może się znudzić. Ilekroć bym na niego nie patrzył, zawsze będzie zachwycał. Są na świecie miejsca, które nigdy, nawet widziane raz wtóry, nie mogłyby pozostawić nikogo obojętnym na ich piękno. Takim właśnie jest Taj Mahal.