Pojechałem dzisiaj na odwiedziny kolejnego indyjskiego fortu. Kolejnego umiejscowionego na liście UNESCO. Jeżeli dodać do tego miejsce, które zamierzam odwiedzić jutro, również uhonorowane obecnością na tej nobilitowanej liście, wyjdzie na to, że na przestrzeni około 50 kilometrów znajdują się aż 4 obiekty z listy UNESCO. Bez zaglądania w źródła, jestem przekonany, że to rekord w skali światowej. To tak jakby na dystansie dzielącym moje miasto (Cieszyn) od Bielska umiejscowić cztery obiekty wybitnie zasłużone dla ludzkości. Nie do pomyślenia, prawda? To Indie ...
Nim rozpocząłem swoją przygodę z kolejnym indyjskim zabytkiem, miałem zabawną historię z pieniędzmi w roli głównej. Będąc w posiadaniu drobnej waluty indyjskiej uznałem za konieczne odwiedzenie bankomatu. Riksiarz wiozący mnie na dworzec autobusowy w Agrze, stwierdził że mogę to zrobić na miejscu w Fatehpur Sikri. Okazało się jednak, ze żaden z tamtejszych dwóch bankomatów nie działał. Miejscowi doradzili mi pojechać do najbliższego miasteczka Koulali. Drogę pokonałem stojąc na tylnim wsporniku jeepa, upchanego maksymalnie przez miejscowych, mając jedną nogę w środku pojazdu, resztę na zewnątrz. Miejscowi mieli niebywały ubaw widząc białasa jadącego w taki sposób. Dobrze, że tamtejszy bankomat działał, bo musiałbym na powrót jechać do Agry.
Fatehpur Sikri zasłynęło na kartach historii jako stolica imperium Mogołów. Stąd sprawowali oni swoją władzę, a w zasadzie ich najsłynniejszy władca Akbar, w latach 1572-1585. To on właśnie, dla uczczenia miejsca, w którym sufi przepowiedział mu narodziny długo wyczekiwanego syna, zainstalował tutaj centrum swojej władzy. Zbudował potężny meczet oraz fort, w ramach którego wzniósł m.in. trzy pałace dla każdej ze swoich żon (muzułmańskiej, hinduskiej i chrześcijańskiej). Niestety uboga zasobność okolicy w wodę sprawiła, że po kilkunastu latach przeniesiono stolicę do Agry.
Tutejsze dawne miasto wzniesiono w charakterystycznym stylu indo - islamskim. Podstawowym kruszcem wykorzystanym do jego budowy był czewony marmur. Choćby z tego względu pozostałości dawnego kompleksu pałacowego przypomnają nieco wizytowany dnia poprzedniego Red Fort w Agrze. Oba miejsca łączył ponoć ponad 40 kilometrowy podziemny tunel. Na mnie tutejszy kompleks pałacowy wywarł większe wrażenie niż wspominany fort z Agry. Zwłaszcza potężny meczet Jama Mesjid ze swoją imponujących rozmiarów bramą wejściową (54 metry wysokości - ponoć najwyższa taka w Indiach), tzw. Victory Gate. Nie na tyle jednak, bym pozostawał pod nie wiadomo jakim wrażeniem. Powtarzam się, wiem o tym, ale zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu zabytki Orchhy, czy fort w Gwaliorze, a więc miejsca na nobilitowanej UNESCO nie uhonorowane.
Przesyt zabytków, niezwykle imponujących jakby nie było, tych wszystkich fortów, pałaców, świątyń, sprawia że zaczynam odczuwać coś czego się obawiałem. Coś, co zawsze sprawiało, że te Indie zawsze odkładałem na kiedyś, kiedyś, nie wiadomo kiedy. Indie bowiem mają taki natłok zabytków, że logistyka tutaj, danie preferencji jednym miejscom przed innymi jest niezwykle męczącym przedsięwzięciem. Zaczynasz zauważać, że godziny spędzone nad przewodnikiem, przeglądane albumy, wcale nie posuwają Cię do przodu. Wcale nie udzielają satysfakcjonujące odpowiedzi. Że dalej masz mętlik w głowie, dalej nie wiesz co wybrać, gdzie pojechać, co odpuścić sobie. Zwłaszcza teraz, gdy czas do mojego wyjazdu, zaczyna coraz głośniej tykać. Po Indiach można by jeździć rok i ciągle, by zaskakiwały nowymi miejscami, zwyczajami, ludźmi. Zaczynam być zmęczony tymi wszystkimi zabytkami, mimo że jestem historycznym molem i najzwyczajniej uwielbiam takie miejsca. Z drugiej strony wjeżdzam do Radżastanu, stanu o powierzchni większej od Polski, miejsca najbardziej zasobnego w Indiach w zabytki. Tutaj można by się zagubić w ich ogromie przez szmat czasu. Czasu, którego już niestety nie mam. Wiem jedno, do Indii będę wracał, jak każdy, kto choć raz postawił tu swoją turystyczną stopę. Może duchowo brakuje tu czegoś, co mają niektóre kraje Azji Południowo - Wschodniej, tej magii, wciągającej, skłaniającej do przemyśleń, medytacji. Jest za to morze, nieprzebrane morze historii, zabytków, religijnego miszmaszu. To też wciąga.
Recepta na zmęczenie Indiami, podróżą, brudem i gwarem ulicy, jest jedna. Ucieczka na łono natury. Ona nigdy nie męczy, przeciwnie jest najlepszym antidotum na zmęczenie. Jutro ładuję akumulatory przed ostatnimi dniami wojaży po Indiach.