Wjechałem właśnie do Rajasthanu, najbardziej sponiewieranego turystyczną stopą stanu Indii. Rajasthan, nie dość że największy stan Indii, o powierzchni większej niż Polska, zasłynął się w kartach indyjskiej historii, jako stan najbardziej niezależny wobec wpływów zewnętrznych. Określany stanem królów, zajmujący w większości tereny pustynne, ufortyfikowany potężnymi, często niezdobywalnymi fortami, zawsze hardo stawiał czoła potencjalnym najeźdźcom, czy to właśnie swymi fortyfikacjami, czy skuteczną dyplomacją. W efekcie nawet potężni Mogołowie, rządzący na terenach jeszcze kilka dni temu przez mnie wizytowanych, nie potrafili mimo wielu prób podporządkować sobie "stanu królów". Dziś Rajasthan znów dumnie pręży pierś zapraszając tłumy turystów na spotkanie z jego bogatą i orężem pisaną historią, mnogością jego fortów, pałaców maharadżów, pustynnym otoczeniem.
O swojej bytności w Rajasthanie uświadomiłem sobie w niedługim czasie, przemierzając drogę do Jaipuru. Ewidentnie wyczuwałem męczący wpływ bardziej suchego, pustynnego powietrza, zdecydowanie uciążliwszego dla swobodnego oddychania. W dodatku kilka razy, pierwszy raz w Indiach, dostrzegłem wielbłądy, owe słynne pustynne koraby, zaprzężone do wozów, niezdarnie przemierzające rajasthańskie drogi. Są one jednym z nieodłącznych symboli tego indyjskiego stanu. Droga do Jaipuru mijała mi na rozmowie z sympatycznym chłopakiem, który opowiadał mi o tutejszych zwyczajach i rytuałach matrymonialnych. Choćby o tym, że swoją żonę zobaczył pierwszy raz na żywo dwa dni po swoim ślubie.
Jaipur, stolica i największe miasto Rajasthanu (ok. 4 mln mieszkańców), określany bywa "różowym miastem". Wszystko za sprawą elewacji tej właśnie barwy, pokrywającej budynki starej części miasta. Był to pomysł oświeconego władcy radżpuckiego Jai Singha II. Ten indyjski "da Vinci" swoich czasów, był człowiekiem o nieprzeciętnym renesansowym umyśle, który pozostawił po sobie zauważalny na każdym kroku ślad. Nowoczesna urbanizacyjna myśl regularnej zabudowy miejskiej była wytworem jego umysłu. Obejmując władzę już w wieku 11 lat, Jai Singh II przeniósł stolicę swego królestwa (1727 rok) z pobliskiego Amberu do nowobudowanego miasta. Miasta, które przyjęło nazwę właśnie na jego cześć. Oprócz jego zdolności dyplomatycznych, organizatorskich, urbanizacyjnych, zasłynął również na polu astronomii. Jego zamiłowanie do niej znalazło wyraz w zbudowanym tutaj obserwatorium astronomicznym Jantar Mantar, w ramach którego skonstruowano 16 urządzeń astronomicznych precyzyjnie obliczających czas, pory roku, zodiaki, położenie gwiazd, etc. Za swe zasługi uhonorowano go tytułem Sawai (jeden i ćwierć), nadawanym osobie o nadzwyczajnych talentach. Nie to jednak miejsce, mimo że nobilitowane obecnością na liście UNESCO, jest głównym symbolem miasta. Podobnież nie jest nim tutejszy pałac City Palace, z którego miejscowi maharadżowie sprawowali władzę. Otóż jest nim słynny " pałac wiatrów" Hawa Mahal, którego postać zdobi praktycznie każdą jaipurską pocztówkę, każdy tutejszy souvenir. Jego bajkowa, frontowa, pięciopiętrowa ściana wysokości 15 m, z mnogością 953 nietypowych, malutkich okienek, balkoników przypomina nieco wielki różowy plaster miodu, zapożyczyłem to porównanie, o fantazyjnych zdobieniach. Wzniesiono ją w 1799 roku, by umożliwić pannom z zacnych rodów podglądanie tymi malutkimi okienkami życia ulicy.
W Jaipurze spędziłem dwa dni. Mimo ewidentnie odczuwalnym trudnościom w oddychaniu suchym rajasthańskim powietrzem, doceniłem sobie urokliwość tego miasta. Podziwiałem wspomniane zabytki, wielbłądy przemierzające miejskie ulice, gwarne życie tutejszych bazarów. Różowe miasto, pomimo swych znacznych rozmiarów, nie nużyło typowo wielkomiejskimi przywarami, indyjskim chaosem, racząc mnie na każdym kroku smakami ulicy, swą bogatą historią, widokami różowych fasad miejskich murów, bram i kamienic. Było zresztą o tyle miło, że moją towarzyszką była sympatyczna rodaczka.