Delhi było ostatnim miejscem moich wojaży po Indiach, ostatnim zarazem tegorocznej, corocznej zimowej wyprawy do Azji. Cztery miesiące minęły jak z bicza strzelił, w tym miesiąc w Indiach jeszcze szybciej. Przyznam szczerze, że zostałbym jeszcze trochę, jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie do domu. Zostałbym ot choćby, by trochę więcej Rajasthanu odwiedzić, ewentualnie skorzystałbym z zaproszenia znajomego z Punjabu, odwiedzając jego strony. Cóż nieuniknione stało się faktem. Wracałem przez Dohę, w Katarze, ponoć najlepszą linią lotniczą świata Qatar Airways. Żeby jakość usług przewyższała standart świadczeń w innych liniach ,którymi wcześniej leciałem, nie umiem stwierdzić.
Pierwotnie miałem w planach wybrać lot z 26 godzinnym stopoverem w Dausze. Ostatecznie cena wizy, noclegu, dojazdów z i na lotnisko, przerosła moje wyobrażenia. Uznałem, że nie warto dla zaliczenia tylko pieczątki w paszporcie ponosić takie koszty. Jeszcze bedzie okazja kiedyś tutaj przyjechać na dłużej niż tylko kilka godzin. Do dziś więc Katar pozostał jedynie bohaterem ciekawej anegdotki z mojego życia. Jako dzieciak malowałem sobie w przedszkolu flagi różnych krajów, podpisując je następnie. Jakoś nazwa Katar nijak nie mogła mi utkwić w głowie. W efekcie flagę tego kraju podpisałem – "snopel", tak jakoś skojarzyłem. Od tego czasu na myśl o Katarze, wracają dziecinne skojarzenia. Kiedyś, mam nadzieję, będzie mi danym odwiedzić ten kraj.
Ostatecznie wybrałem lot z 2 godzinną tylko przesiadką. Do Warszawy lot wypełniały grupy rodaków, wracające z różnych azjatyckich destynacji. Chęć wizytowania świata u rodaków widocznie narasta. Należy przyklasnąć.