Oj tak, tak. I to bardzo...Powroty są bardzo trudne. Z każdym rokiem uświadamiam to sobie z coraz większym natężeniem.
Przysłuchuję się rozmowom rodaków lądujących tym samym samolotem w Warszawie. Utyskują po raptem jedno lub dwutygodniowych powrotach. Cóż mam powiedzieć ja, wracający po 4 miesiącach, po jednej trzeciej roku, spędzonej w kompletnie odmiennym świecie. Kolejnej, której to już zimie, spędzonej w świecie diametralnie innym niż ten nasz. Cztery miesiące to szmat czasu. Przeżyłem taką masę cudownych przygód, że można byłoby książkę napisać.
Cztery miesiące... Ludzie się żenili, umierali, najczęściej żyli jednak pochłonięci normalnością. Normalnością przed którą próbuję uciekać. Światem, w którym wykładnikiem sukcesu jest zasobność Twojego portfela, światem w którym sąsiad patrzy z większym szacunkiem na tego, który buja się fajną bryką. Światem, w którym połysk nadany gównu, przepraszam za porównanie, oddziaływuje na świadomość stokroć wyraźniej niż zaprószone złoto.
Czy miałem lepiej. Pewnie nie. Czy gorzej. Pewnie nie. Wszystko zależy, jak na to spojrzeć. Wszystko zależy od konstrukcji psycho-fizycznej danej jednostki. Są tacy, którzy nie wyobrażają sobie życia na wariackich papierach, którym najmilej w domowych pieleszach, którym rozgrzany piec pomaga zapomnieć o niedogodnościach zimy, którym nie w smak przemierzanie nieznanych ziem, spanie w zawilgoconej pościeli, noszenie brudnych ciuchów. Poruszają się w swoim świecie, w którym ciężko się zgubić. Podażają śladem stada, zbytnio nie wyzbywając się stadnych instynktów.
Postanowiłem uciec od malkontenctwa, narzekania, odłożyć próbę porównywania tych światów na bok. Byłbym nieobiektywny. Stęskniłem się za rodziną, znajomymi, własnym mieszkaniem. Z drugiej strony, niedługo po rozpakowaniu, chciałoby się ponownie założyć plecak na drogę i ruszyć do Azji, miejsca tak bliskiego sercu. Ot, typowy syndrom podróżnika. Osoby, której stagnacja i rutyna zabija część osobowości. Człowiekowi ciągle bliżej do świata dziecięcych marzeń, świata kolorów, zapachów i smaków. Szaroburość, normalność, go przerasta, może nie dorósł do tego świata, może jest nieodpowiedzialny, niedojrzały emocjonalnie. A może po prostu nie godzi się na wartości mu stadnie wpajane. Może nie w smak mu ten cały wyścig szczurów, materialny pęd ku szczęściu, konsumpcyjny szał, czas skracający się niczym sprany tshirt?
Jedni powiedzą, że uciekam. Ja powiem, że gonię. Gonię świat, który coraz bardziej odchodzi do lamusa. Świat starych wartości, serdecznego uśmiechu, świat ludzi bogatych duchowo. Świat zgoła odmienny od tego, w którym się wychowałem. Logika zysku i tam coraz dobitniej wkracza, sierp materializmu wyżyna niepieniężne wartości. Miejsca, których szukam coraz bardziej się kurczą. Coraz ciężej je gonić... A mimo to podejmuje próbę... Wolę przedzierać się przez dżunglasty interior, pokonywać odległości zasyfionym bangladeskim, ledwo zipiącym autobusem, siedzieć na dachu filipińskiego jeepneya, przemierzać indyjskie ulice, pełne krowiego łajna, żyjąc w przekonaniu, że jeszcze gdzieś tam uda mi się dogonić ten świat...
Nie będę narzekał na pogodę. Naszych szerokości geograficznych nie idzie zmienić. W dodatku w tym roku zima zdecydowanie przychylniejszą była. Pamiętam, jak wracając ubiegłej zimy, odbyłem przeskok z borneańskich plus 30 C do naszych minus 20 C. Pamiętam trudności aklimatyzacyjne, znużenie, stany depresyjne, problemy z dostosowaniem się do naszych warunków pogodowych.
Wracam pociągiem. Chciałoby się poopowiadać niejedną kolorową, barwną historię z czteromiesięcznej włóczęgi. Porozprawiać o innym świecie, bliższym sercu. Łapię się za język, pewnie odebrano by mnie za bufona, może bajkopisarza. Gościa o przerośniętym ego, skorym do konfabulacji. Tkwię w ciszy, zalegającej w wagonie. Nasze czasy sprawiają, że coraz rzadziej znajdujemy nawet chęć do bezinteresownej rozmowy. Wszyscy milczą. Coś nie do pomyślenia w Azji. Tam pociąg tonie od zapachów, rozmów, uśmiechów. Kolejny prztyczek w świat okcydentalnych wartości, który uświadamiam sobie empirycznie.
Wiele bym stracił, gdyby nie było mi już danym odbyć podróży do tego innego świata. Jakże uboższym byłoby moje życie. Jakże uboższym byłbym ja, gdyby odebrano mi kredki, którymi staram się kolorować ten świat. Jadąc do Azji corocznie na nowo uczę się wiary w człowieka. Doświadczam jak bogatymi duchowo potrafią być ludzie materialnie ubodzy. Ludzie w świecie kultu materialnego sukcesu, w świecie zachodu, odbierani niezbyt pozytywnie. Z biegiem czasu, ze zdobywanymi doświadczeniami zauważam, jak ewoluuje moja osobowość. Jak zaczynam sobie uświadamiać, co w moim życiu jest ważne. Jak liczba zer na koncie nijak się ma do stopnia szczęśliwości.
Może dlatego tak ciężko mi się wraca, może dlatego tak trudne są te moje powroty...
Kiedyś nie wrócę...