Nasze wojaże po Sumatrze zaczynają nabierać na intensywności, jeżeli chodzi o aktywność. Dwie poprzednie destynacje stopniowo, wolno przygotowywały nas na kolejne etapy sumatrzańskiej podróży, na wzmożony wysiłek fizyczny, przyspieszone tętno, pot zalegający gdzie popadnie. Trudności zacząłem dozować stopniowo. Pierwszym wyzwaniem stać miał się jeden z wulkanów tutejszych okolic, konkretnie miasteczka Berastagi. Jak przed 3 laty postanowiłem zdobyć szczyt, krater wulkanu Sibayak (2094 m). Stosunkowo prosty, zdecydowanie bardziej niż sąsiedni, wiecznie aktywny, Sinabung (2460 m). Jeden zresztą z łatwiejszych w Indonezji. Za to obfitujący w przepiękne widoki zarówno na jego za szczycie, jak i w drodze powrotnej. Liczyłem na podobną ekscytację i doznania wizualne, jak właśnie podczas pierwszej mojej wizyty na jego szczycie.
W drodze do Berastagi, bazy noclegowej do wspinaczki na wulkan Sibayak, odwiedziliśmy inne niebywale urokliwe miejsce. Takie, którego nie było mi niestety danym odwiedzić poprzednio, a które jak zadra tkwiło w mojej świadomości, uwierając na samo wspomnienie, że byłem tak blisko... Po drodze znad jeziora Toba do Berastagi znajduje się najwyższy wodospad całej Sumatry - 120 metrowy Sipisopiso. Tym razem nie mogłem sobie odmówić sposobności jego zobaczenia. Nie zawiodłem się. Wodospad robi wrażenie, zwłaszcza u swego podnóża. Moc wodospadu przemacza jego obserwatora do suchej nitki. Rozpryskująca się z niesamowitą siłą woda odpryskuje na kilkadziesiąt metrów. Kąpiel pod wodospadem jest niemożliwa. Żywioł i moc natury są tu nad wyraz doświadczalne.
Kolejnego ranka wyruszyliśmy ku wulkanowi Sibayak. Towarzysze wyprawy z niepokojem obserwowali górujący nad miastem wulkan, obawiając się trudów wyprawy. Moje zapewnienia o względnej łatwości w jego zdobyciu jakoś do nich nie chciały dotrzeć. Nim się spostrzegli byli na jego szczycie. By czerpać pełnię doznań z jego uciążliwości, obserwowaliśmy się na najwyższe okoliczne wzniesienie. Stamtąd wulkan prezentował się w pełni krasy. Coś majestatycznego, coś czym wulkany zacywycają mnie od zawsze, nawet takie które jak Sibayak, wizytuję raz wtóry. Proszę obejrzeć zdjęcia, one mówią za wszystko. Słowa są zbędne...
W drodze powrotnej obraliśmy inną, zdecydowanie bardziej uciążliwą trasę przez dżunglę. Trasę chyba zbytnio nie uczęszczaną. Dżungla w wielu miejscach wzrosła już w ścieżkę, utrudniając znalezienie właściwej drogi. Trasa ta, odradzana przez wszystkich, jest dosyć trudną. Na potwierdzenie moich słów niech świadczy fakt, że byliśmy jedynymi, z całej rzeszy turystów na szczycie Sibayaku, którzy zdecydowali się nią zejść. Wypada w tym miejscu przeglądnąć znajomym, że tak dzielnie ją znieśli. Nagrodą była kąpiel w podwulkanowych wodach termalnych, jak również smakowity nocny market z jedzeniem już w samym Berastagi.