Od tego leżenia, byczenia się, aż zachciało się mi odpocząć :) Popatrzyłem przed siebie w górę, hen wysoko. I zobaczyłem. Jeden z dwóch motywów przewodnich mojej wyprawy na Wyspy Banda. Oprócz tego, że słyną one z jednych z najpiękniejszych na świecie miejsc nurkowych, słynnych ścian koralowych wpadających wprost w nieprzebrane otchłanie błękitu, symbolem wysp jest też tutejszy wulkan Gunung Api. Tyleż razy zapatrywałem się na stronice mojego albumu o Indonezji, tyleż razy z dziecięcą euforią je pochłaniałem, nie raz trafiając na zdjęcie potężnego wulkanu wyrastającego wprost z morza hen wysoko ku górze. To było właśnie zdjęcie wulkanu Gunung Api, tożsame z widokiem wprost z mojego hamaka. Jakoś od zawsze to zdjęcie na dłużej przyciągało moją uwagę. Skonfrontowanie go z rzeczywistością od zawsze było jednym z moich podróżniczych celów i marzeń.
Oczywiście nie mogłem sobie odmówić przyjemności wdrapania się na szczyt wulkanu. 656 metrowy wulkan dał mi się całkiem we znaki. Wulkaniczny pył, sypkie kamienie, tropikalne otoczenie, względna stromość drogi ku górze, wszystko to sprawiało, że droga na szczyt wulkanu, choć jeszcze bardziej powrotna ze szczytu, nie należały do najłatwiejszych. Hektolitry potu zostały wylane aż w nadmiarze. Widoki ze szczytu wulkanu były jednak warte zachodu. Panorama archipelagu Wysp Banda, dziesięciu pereł ze skarbnicy Moluków, była przepiękna. Usiadłem i patrzyłem, w ciszy kontemplując owo magiczne dzieło natury. Spokój bijący z tego miejsca zdawał się uświadamiać mnie w przekonaniu, że są jeszcze miejsca w świecie, w mojej ukochanej Azji, zapomniane przez masową turystykę. Są miejsca, gdzie ciągle można upajać się pięknem, dziewiczej natury, nieprzetworzonej na modłę człowieka zachodu, miejsca przesiąknięte sielską atmosferą, nieopisanym spokojem. Jasnobłękitny odcień okolicznych raf koralowych zdawał się potwierdzać przewodnikowe tezy o niebywałym podwodnym bogactwie tutejszych wód. Kolejne dni planuję poświęcić na naoczne przekonanie się o tym fakcie. Póki co delektowałem się pięknymi widokami ze szczytu wulkanu Api. Potężny krater wulkanu, w tej chwili porośnięty zieloną szatą tropikalnej roślinności pozwalał zapomnieć, że to w końcu ciągle wulkan, w dodatku ciągle aktywny. Jego ostatnia erupcja z 1988 roku zabiła kilka osób i zniszczyła wiele domków na samej wyspie Api, niebo przykrywając jednocześnie na dłuższy okres tumanami wulkanowego pyłu. Ślady spływania wulkanicznej lawy do morza są zresztą ciągle wyraźnie widoczne.