Uff ... Przetrwałem. Pewnie może się to wydawać śmieszne. Pewnie wielu chciałoby być na moim miejscu. Być na pięknej tropikalnej wyspie, byczyć się całymi dniami, wylegiwać. Mnie do śmiechu nie było. Potężne fale huśtające morzem sprawiły, że wszelaki transport po zatoce Tomini ustał. Nie było jak wydostać się z wysp Togean. Ponoć nawet jakiś statek zatonął w drodze. Mnie, mimo przebywania w tak pięknym miejscu, nie było do śmiechu. Raz psychicznie ciężko znosiłem ów fakt stania się więźniem rajskiej wyspy. Te codzienne wypakowywania się z pokoju, wpakowywania z powrotem, te codzienne wyczekiwania łodzi, wyszukiwania punkcików na morzu z nadzieją, że któryś z nich to statek mogący nas zabrać na stały ląd. Przytłaczała mnie myśl, że nie zobaczę głównej atrakcji pobytu na Sulawesi, ziemi Torajów, ich krwawych zwyczajów pogrzebowych, zarzynania byków, rozmów ze zmarłymi ludźmi, ich wykrzywionych domków. Ciężko, przedłużający się pobyt na Togeanach, znosił i mój organizm. Na nogach wyskoczyła mi jakaś infekcja, stopy opuchły wyglądając jak bocheny chleba, nabrzmiały. Źle poczęły znosić morską wodę i piasek do nich się lepiący. Chodzenie poczęło sprawiać trudność.
W końcu szóstego dnia pobytu udało nam się namówić kapitana z sąsiedniej wioski Bomba na wyczarterowanie jego łodzi, co nie było najtańszym rozwiązaniem i odpłynięcie do Ampany. Podjął się wyzwania mimo że większe łodzie ciągle jeszcze nie pływały. W przeciwnym razie zostalibyśmy tu na dłużej. Chuśtało niemiłosiernie, rzucało bałwanami morskimi o burty statku, ale jakoś się udało. W Ampanie powiedziano nam, że rzeczywiście przez ostatnie sześć dni transport morski na Togeany został wstrzymany. W myślach cieszyłem się, że udało mi się wreszcie ucieć z tych wysp. Nigdy bym nawet nie przypuszczał, że wypowiem podobne słowa. Że opuszczenie, jakby nie było rajskiej destynacji, będzie dla mnie zbawieniem. A tak w rzeczywistości było. Szkoda tylko, że już nie zdążę zobaczyć Torajów i ich pięknych ziem...
Odwiedziłem szpital, przyjąłem zastrzyk, odpowiednie antybiotyki. Teraz już tylko czas jest mi potrzebny do wylizania się z pobytu na Togeanach. Na to czas mam. Na dalsze wojaże po Sulawesi niestety nie. Główny, topowy punkt pobytu, wizyta na ziemiach Torajów, niestety nie zostały zrealizowane. Nic to, głowa do góry, kolejnym razem. Zawsze trzeba myśleć pozytywnie...
P.S. Znikam z blogu na kilkanaście dni. Inna misja do przeprowadzenia przede mną. Ale niedługo znów się pojawię. I to z miejsca wyjątkowego, miejsca do którego od lat się próbuję wybrać a nie umiem. Miejsca ciągle zastygłego w czasie, przepełnionego mistyką i wiarą w duchy, totalnie zapomnianego przez turystykę i to nie tylko tą masową, ale i backpackerską. Miejsca, z którego nie było jeszcze jakiejkolwiek relacji na platformie geoblogu. Uderzę tam w najlepszym możliwym okresie. Przełom lutego i marca to okres kiedy odbywają się tam sławne festiwale, zakorzenione w prawiekowych tradycjach, krwawe często z ofiarami śmiertelnymi.
Ciekawym, czy ktoś próbuje zgadnąć, gdzie postawię swą stopę tym razem ?