Wyjazd znad jeziora Atitlan wcale nie okazał się rzeczą prostą. I to nie tylko przez wzgląd, że ciężko opuszczało się nam to niesamowite miejsce. Większość turystów wyjeżdza transportem zorganizowanym. Mnie ponownie zamarzyło się lokalnie, kolorowymi, rozśpiewanymi chickenbusami. Tyle, że informacji, rozkładu jazdy brak. Lub, co bardziej prawdopodobne białasom, chodzącym portmonetkom, nikt z wiadomych względów udzielić jej nie chce. Lepiej wcisnąć mu pod nos zorganizowany dojazd, mimo że znacznie droższy. Nie byłbym sobą gdybym poszedł na łatwiznę. Z kilkoma przesiadkami udało nam się wyjechać znad jeziora, by po niespełna trzech godzinach szalonej jazdy dotrzeć do gwatemalskiej stolicy. Miasta bezprawia, mordów i napadów. Większość turystycznej braci omija to miasto szerokim łukiem, większość nawet bez empirycznego sprawdzenia faktów, wyłącza je z jakichkolwiek planów wizytacji na gwatemalskim lądzie. Nam nijak nie było to w smak. Mieliśmy w planie właśnie ze stolicy, z centralnie usytuowanego dworca linii autobusowej Litegua udać się ku naszej kolejnej destynacji. Toteż kilka godzin zapasu do naszego autobusu wykorzystać na odwiedziny gwatemalskiej stolicy.
I wiecie co ? Nikt nas nie porąbał maczetą, nikt nas nie napadł, prawie nikt nawet nie zwrócił na nas uwagi. Mimo, że miasto wydaje się urokowo nadzwyczaj przeciętnie, poza ścisłym Centro Histórico z majestatyczną katedrą na czele, właściwie niczym nie przyciągając uwagi, warto było poprzechadzać się jego uliczkami, podejrzeć życie społeczeństwa gwatemalskiej stolicy. W sam raz na te kilka godzin naszego postoju tutaj.