Na wyjazd z Antiguy bardzo się cieszyłem, mimo że miasto bardzo mi przypadło do gustu. Raz, że wizja nowych przygód wydawała się wręcz prosić mnie o nowe doznania. Dwa w planach miałem dojazd do kolejnego cudownego miejsca. Trzy, wreszcie miałem się przejechać lokalnymi środkami transportu, słynnymi chickenbusami.
Z Antiguy nad jezioro Atitlan jeździ jeden bezpośredni, poranny chickenbus. Większość turystów wybiera transport minivanami. Ja taką możliwość wykluczyłem od razu. Wizja jazdy kolorowym, gwarnym chickenbusem dużo bardziej do mnie przemawiała. Nie zawiodłem się. Kierowca parł do przodu jak szalony, musieliśmy się hardo trzymać foteli, by nie wypaść. Klakson zdawał się nie przestawać trąbić. Latino muzyka rozbrzmiewała w najlepsze. Lokalni handlarze na każdym przystanku wchodzili, by sprzedać swoje produkty.Oj, warto było pojechać chickenbusem.
Po kilku godzinach szalonej jazdy dotarliśmy do Panajachel, punktu startowego do wizytowania jeziora Atitlan. Doszliśmy do przystani promowej, w planach mieliśmy przyjąć jako bazę naszego pobytu nad jeziorem miasto San Pedro La Laguna. Wtedy, w przystani w Panajachel, zrozumiałem skąd się biorą te wszystkie zachwyty dotyczące jeziora Atitlan. Dlaczego uważane jest ono za jedno z najpiękniejszych jezior świata. Dlaczego zdjęcia znad Atitlan tak często przewijają się przed oczyma. Stanąłem na molo, tak tym słynnym, tym którego zdjęcia jako pierwsze wyskakują w najsłynniejszej z wyszukiwarek po wpisaniu nazwy jeziora. Widok zapierał dech w piersiach. Co bym nie napisał, nie oddałoby choć w części magii tego miejsca, tej chwili. Spokojna tafla jeziora otoczonego potężnymi wulkanami. Od pierwszej chwili zrozumiałem, że warto było tu przyjechać. Dla widoków, dla spokoju bijącego wokół. Nasze kilka dni nad jeziorem upływało na wizytowaniu lokalnych urokliwych wioseczek (San Marcos, San Jose, kilku innych San). Strome uliczki schodzące ku odbijającej promienie słoneczne tafli jeziora, stare kościoły i ta atmosfera. Atmosfera z końca świata, nikomu nic się nie chce, wszyscy mają na wszystko, kolokwialnie mówiąc, wyrąbane. Sielska, spokojna atmosfera która udzieliła się i nam. Jak nic sprzyjała sympatycznym wieczorkom przy lokalnym smakowitym rumie Botran, co zresztą (nie tylko dosłownie), weszło nam w krew.
Ze spraw aktywniejszych, postanowiliśmy na własną rękę dostać się na punkt widokowy Indian Nose, z którego rozpościera się piękna panorama na jezioro Atitlan i okoliczne wulkany. Niestety lokalsi wszędzie czekają, by wydusić każdego kwezala (lokalna waluta) od chodzącej portmonetki (czytaj białasa). Straszono nas atakami maczetowców, wymuszano podwójne opłaty za wejście na to samo miejsce. Dobrze, że choć widoki wynagrodziły te wszystkie trudy. Przynajmniej mieliśmy co opowiadać przy kolejnych wieczorkach przy rumie ... Zwłaszcza nasze zejście przez strome pole kukurydzy. Nikt normalny na coś takiego by się nie porwał ...