Towarzystwo potężnych wulkanów górujących nad miastem Antigua sprawia, że nietaktem byłoby zaniechanie wizyty choć na jednym z nich. Majestatyczny wulkan Aqua (3766 m n.p.m.), widziany ponad Łukiem Św. Katarzyny wręcz kusi. Niemniej wizja żmudnej wspinaczki niedługo po dotarciu do Gwatemali nie jawi się póki co jako dobry pomysł. Dwudniowa wspinaczka mówiąc wprost niezbyt do nas przemawia. Co innego półdniowa wycieczka na aktywny wulkan Pacaya (2552 m), jeden z trzech o takim statusie w Gwatemali, jakoś bardziej nas zachęca. Twardo negocjujemy cenę za zorganizowaną wycieczkę (60 quetzali od osoby), wyobrażając sobie w najjaskrawszych kolorach wizytę w księżycowym świecie, z jakim kojarzy się wulkaniczne środowisko. Wizytując wiele wulkanów Indonezji, majestatycznych, przepięknych, snuję wizje niezwykłej przygody. Wybieramy zorganizowany tour z celów praktycznych. Dotarcie pod wulkan Pacaya samemu (25 km od Antiguy), lokalnymi środkami transportu jest wielce uciążliwe, zwłaszcza od strony logistycznej, wymagając kilku zmian tychże środków transportu. W dodatku cena przez nas utargowana wydaje się wielce atrakcyjna. Ciężko byłoby z nią konkurować samemu organizując wyjazd na Pacayę (Papaję jak mówi kolega Mucha ). I gdyby tylko wiedzieć, że cała ta Papaja taka komercyjna, że walą tam tłumy, że wejście proste jak na Gubałówkę, że wjeżdżają tam koniami, że piecze się pianki w fumarolach i że wreszcie ... Że nie wchodzi się w ogóle do miejsca z widokiem na krater, a wchodzi się tylko na punkt widokowy na tą całą Papayę. Gdyby to wszystko wiedzieć, nie wybierałbym się na Papaję. Jakaś ona nadgniła taka, nie do strawienia. Wiele pięknych, porywających zmysły wulkanów widziałem. Wiele z nich wryło się w mą pamięć. Ten niestety takim nie będzie, ten mnie ewidentnie rozczarował.