Miałem trochę planów na mój pierwszy pobyt w Ameryce Centralnej. Wiedziałem, że Gwatemala. Wiedziałem, że coś jeszcze. Któryś kraj jeszcze. Logistycznie najbardziej pasowały rzecz jasna kraje sąsiednie. Salwador, Belize, Honduras, Meksyk. Przez myśl przewijały się w zasadzie tylko te dwa pierwsze. Plany co do Meksyku, czy Hondurasu odłożyłem raczej na przyszłość. Nie w smak mi zaliczanie krajów expressowym tempem. Wolę spokojniej, tak by czerpać z pobytu w danym kraju, chłonąć jego kulturę, kontakt z ludźmi. Zdecydowałem, że oprócz Gwatemali, zobaczę któryś z tych krajów – Salwador lub Belize, może oba. Poczytałem, przemyślałem, poplanowałem i uznałem, że decyzja który z tych krajów jeszcze odwiedzę narodzi się na miejscu, spontanicznie. Póki co dotarłem do Gwatemali. Widok zza samolotowej szyby naszego Embraera na stożkowate wulkany Gwatemali wzbudził we mnie pozytywne podniecenie. Takie, które zawsze towarzyszy nowemu, nowej przygodzie, wizytacji nowych miejsc. Cieszyłem się na Gwatemalę ...
Cieszyłem, a ta przywitała mnie ulewą. Potężną w dodatku. Październik nie jest najlepszym okresem na wizytę Ameryki Centralnej, więc byłem przygotowany na taką okoliczność. To okres przejściowy między porą deszczową a suchą. Tym samym wypada się spodziewać deszczu. Miałem tylko nadzieję, że będzie on naszym rzadkim towarzyszem wojaży. Niezbyt lubianym, odtrącanym ku innym miejscom.
Na pierwszą miejscówkę w Gwatemali, pierwszy punkt zaczepienia, miejsce zaznajomienia się z gwatemalskimi realiami, obraliśmy kolonialne miasteczko Antigua Gwatemala. W zasadzie, po przylocie do Gwatemali opcje są dwie. Albo zatrzymać się w "nowej" albo "starej" Gwatemali. Nowa to aktualna stolica kraju, miasto o niezbyt dobrej reputacji, naznaczone rozbojami, mordami Gwatemala City. Stara Gwatemala to dawna stolica kraju – Antigua Guatemala, dosłownie antyczna Gwatemala, miasto o kolonialnym charakterze, schludniejsze, bezpieczniejsze. Wybór był oczywisty. Taksówką udaliśmy się do oddalonej raptem koło godziny od lotniska Antiguy. Widoki zza samochodowej szyby wnet przywracały myślami wspomnienia z mojej wizyty w Wenezueli kilka lat temu. Nieskładnie wiszące kable elektryczne, zakratowane sklepy, ochroniarze z shootgunami ich strzegący, samopas wałęsające się bezpańskie, wychudzone psy. Widoki średnio zadowalające, wręcz odstraszające. Niestety kraje łacińskie nie cieszą się dobrą renomą. Wszechobecny chaos, nieład, brak smaku odstrasza. Jedynym co na dłużej przyciaga uwagę to sławetne w większości krajów Ameryki Centralnej chickenbusy. Piękne kolorowe, masywne autobusy. Niebywale urokliwe, niebywale kolorowe, co rusz budzące zachwyt w oczach. Przejażdżka tymi kolorowymi monstrami była jednym z moich punktów obowiązkowych wojaży po Gwatemali. Przyjdzie na nie czas. Póki co podziwiam je z dystansu ... zza taksówkowej szyby.
W niedługim czasie dotarliśmy do Antiguy, miasta jakże innego niż wszystko do tej pory widziane. Miasta jakby tkwiącego ciągle w czasach kolonialnych, w czasach gdy hiszpańscy konkwistadorzy właśnie stąd sprawowali władzę nad znaczną połacią Ameryki Centralnej. Kocie łby wyłożone na prostopadle przecinających się drogach, piękne pokolonialne, barokowe budynki z rozpastnymi patio wewnątrz, zielony park usytuowany na Placu Centralnym miasta. No i kwintesencja tego miasta. Symbole wręcz przywołujące skojarzenia z tym miejscem. Symbole które nieodłącznie budziły moje skojarzenia z tym miastem na długo nim postawiłem tu swą turystyczną stopę. Piękny żółty łuk Św. Katarzyny i górujące nad nim wulkany z majestatycznym Aqua (3766 m n.p.m.) na czele. Wulkany o tragicznej, mrocznej sławie, wulkany które sprawiły, że Antigua na pewien czas została porzucona, że utraciła status stolicy kraju.
Od dawna marzyłem zobaczyć wulkany wyłaniające się ponad owym charakterystycznym łukiem. Możliwość stanięcia w tym miejscu, popatrzenia na wulkany wprawiła mnie w zachwyt. Sprawiła,że poczułem niesamowite zadowolenie, kolejne podróżnicze marzenie przestało być tylko czczą mrzonką. Marzenia są po to by je spełniać. Moje właśnie się spełniło...
Nasze kilka pierwszych dni na gwatemalskiej ziemi, przeznaczone na aklimatyzację po długim locie, na przyswojenie realiów gwatemalskiej ulicy, minęły na niespiesznym wałęsaniu się po mieście, czerpaniu z jego niewątpliwego uroku, podziwianiu nawet najgłębiej skrywanych zakamarków. Szczerze, aż nie chciało się wyjeżdżać mimo, że czas naglił. Antigua ma w sobie ten czar, który sprawia że rozkochuje w sobie wizytatorów miasta. Wielu turystów przyjeżdża do Gwatemali i nawet nie zdaje sobie sprawy, że miasto zawładnęło ich duszą. Efekt jest taki, że nie raz po kilku tygodniach, a bywa że i miesiącach uświadamiają sobie, że nie wyściubili nosa poza miejskie rogatki ...