Wyspa Belitung stanowiła końcowy epizod mojej zimy w azjatyckich tropikach. Takie sympatyczne i urokliwe zwieńczenie mojego kolejnego wielomiesięcznego pobytu w Azji. Odtąd przyszło mi już tylko wracać do szarej rzeczywistości. Choć nie na długo, o czym jeszcze napiszę...
Piękną wyspę Belitung zmuszony zostałem opuścić dzień wcześniej niż planowałem. Na dzień mojego powrotu wypadała niedziela wielkanocna, toteż ceny lotów były zdecydowanie droższe. Przypadło mi więc wracać w sobotę. Indonezja z racji swej wielokulturowości obchodzi wiele róznorakich, różnoreligijnych świąt, w efekcie owych mieszkańcy tego kraju mają zdecydowanie więcej wolnego. Ci zasobniejsi z raczej ubogiego indonezyjskiego społeczeństwa pozwalają sobie nie raz na wyjazd w inne zakamarki ich potężnego kraju. Również i na wyspę Belitung, niebywale piękną o czym pisałem zresztą w poprzednim poście. To tylko tłumaczy ceny lotów na dzień ich powrotu.
W ramach jednego dnia przeleciałem z wyspy Belitung do Jakarty, a stąd do Kuala Lumpur. Mojego Kuala Lumpur, najbardziej znanego mi, rzecz jasna oprócz mojego domowego, miasta świata. Przyszło mi tu lądować po raz 33 !!!. Miasto z kolei odwiedziłem po raz 19. Ostatnie zakupy, odwiedziny dobrze mi znanych miejsc, ostatnie delektowanie się niesamowitymi specjałami tutejszej kuchni i powrót ... Stambuł, dalej Praga i dom ...
Na podsumowania jeszcze przyjdzie czas ... Ponad cztery miesiące na azjatyckiej ziemi minęły jak z bicza strzelił. Jak co roku. Jak od dziewięciu już lat ...