Wszyscy się zawsze grzeją widokami Seszeli, rozpływają nad pocztówkowymi zdjęciami niesamowitych formacji skalnych tamtejszych plaż, obmywanych krystalicznie czystym, turkusowym morzem. Każdy wzdycha, marzy, rozmyśla. Seszele, ach te Seszele. Próbując urzeczywistnić marzenia, kalkulując koszty, uzmysławia sobie, że jeszcze nie teraz, może kiedyś. Że to nie na jego kieszeń. Drogie hotele, płatne plaże, kosztowny transport między wyspami. Też tak miałem. Jakiś już czas temu znalazłem jednak swój własny plan na seszelskie marzenia, odnalazłem ich substytut. Miejsce, o którym nikt nie wie, o którym masowa turystyka nie ma pojęcia. Do którego turyści się nie zapuszczają. O którym ciężko zasięgnąć słowa, przeczytać relację. Przy okazji jedno z kolejnych miejsc, które odkrywam dla społeczności geoblogowej :) To indonezyjskie Seszele, do złudzenia przypominające te oryginalne. Z podobnymi cudownymi głazami przy plażach, z równie krystalicznym, turkusowym morzem. Znacznie tańsze i kompletnie przez turystykę nie oblegane... Wyspa Belitung.
Nim przyszło mi dotrzeć na indonezyjskie Seszele, musiałem dostać się do Jakarty. Miasta, które zawsze powoduje we mnie wstręt i niechęć. Pisałem o tym wielokrotnie. Dla mnie najpaskudniejsza ze znanych mi stolic świata. Z racji wielokrotnych wojaży indonezyjskich stała się dla mnie dosyć znaczącym punktem przesiadkowym, choć nie tylko. Wyliczyłem właśnie, że przyszło mi już przebywać w Jakarcie przesiadkowo na tutejszym lotnisku już po raz 21(przyloty i odloty), z czego 5 raz w samym mieście. Mimo tego nie pozwoliłem sobie na poświęcenie mu zbyt wiele czasu, niezbyt to ciekawe miasto. Kolejnego ranka odleciałem już ku docelowej wyspie Belitung, położonej w odległości zaledwie godziny lotu od indonezyjskiej stolicy. Wyczekiwali tam już zresztą na mnie moi hiszpańscy znajomi, którym właśnie na indonezyjskich Seszelach zaproponowałem nasze spotkanie. Nie ukrywam, że nie znanym im było to miejsce. Wracali zachwyceni...
Wyspa Belitung to destynacja kompletnie nieznana masowej turystyce. Informacji o wyspie niewiele, infrastruktura dopiero raczkuje. Wyspa pewnie do dzisiaj zostałaby jedną z tych wielu białych plam na indonezyjskiej mapie, gdyby nie książka i film nakręcony na jej podstawie – "Tęczowe oddziały". W filmie pokazywane były wielokrotnie przepiękne, pocztówkowe plaże wyspy, na czele z najsławniejszą z nich – Tanjung Tinggi. Widok na potężne skalne ostańce zalegające nad pięknymi plażami, przeglądające się swemu odbiciu w krystalicznie czystym morzu poczęły działać na wyobraźnię. Na tyle, że linie lotnicze wyszły naprzeciw rosnącemu zapotrzebowaniu turystycznemu Indonezyjczyków. Od czasu uruchomienia regularnych połączeń lotniczych z wyspą Belitung, miejsce to coraz chętniej stawało się destynacją wypoczynkową zwłaszcza weekendową dla mieszkańców pobliskiej Jakarty. Turyści zachodni póki co dotychczas tu nie dotarli. Jestem jednak przekonany, że niedługo się to zmieni.
Do czasu swego odkrycia wyspa Belitung była znaczącym miejscem wydobycia cyny i kaolinu. To właśnie na tej wyspie zaczęła swoją działalność największa w dzisiejszych czasach firma przemysłu wydobywczego Billiton. Skojarzenie nazwy firmy z wyspą jest jak najbardziej na miejscu. W czasach holenderskich taką właśnie nazwę wyspa nosiła. Obecnie wraz z wyczerpywaniem się zasobów tych surowców, coraz więcej na znaczeniu zyskują tu plantacje palmy olejowej, jak i coraz odważniej raczkujący przemysł turystyczny.
Belitung to wyspa całkiem pokaźnych rozmiarów ( prawie 5 tys. km 2). Kilka dni, które tutaj spędziłem i tak nie wystarczyły do jej dokładnego poznania. Cóż, póki co należy się cieszyć tym, co było mi danym zobaczyć, wierząc że na resztę przyjdzie jeszcze okazja. Belitung zachwyca przede wszystkim swoimi przepięknymi plażami. Aż ciężko zrozumieć fenomen występowania tu tak wielu potężnych ostańców i głazów, zwłaszcza na plażach. Nie trzeba przekonywać, że dodają one niesamowitego uroku tamtejszym i tak nadzwyczaj urodziwym plażom. Skojarzenia z Seszelami nasuwają się same z siebie. Podobnie uformowane są pobliskie wysepki (w liczbie ponoć 189), wyprawy łodziami na które stanowią największą atrakcję pobytu na wyspie. I tam głównym widokiem przewijającym się przed oczyma są niesamowite formacje skalne wokół i na brzegach wysepek. Proszę popatrzeć na zdjęcia, zapierają dech w piersiach. Również te podwodne. Życie podwodne okolicznych raf także zachwyca. Fakt nie dotarcia tu masowej taktyki sprawia, że rafy w dalszym ciągu zachowały się w całkiem dobrej kondycji.
Podobno na wyspie występuje również, o czym przed pobytem tutaj kompletnie nie miałem pojęcia, malutki tarsjusz, najmniejsza małpka świata, widziana już wcześniej przeze mnie na Filipinach, czy na indonezyjskim Sulawesi. Póki co, sposób kontrolowanego jej podglądania w naturalnym środowisku jak i turystyka, raczkuje na wyspie. Podziwianie tarsjuszy, żyjących w klatkach, kłóciło się z moim światopoglądem podróżniczym. Jest wiadomym, że zwierzątka te ewidentnie niekorzystnie znoszą życie w niewoli, najczęściej rychło umierając w takich warunkach.