Nie taki ten pandemiczny okres straszny, skoro tylko w ciągu ostatniego miesiąca udało mi się wyskoczyć w kilka ciekawych destynacji. Czy to na wybrzeże morza Czarnego w Odessie, czy prawie na 2 tygodnie do niesamowitej Jordanii, czy też choćby ostatnio na kilka dni do Italii.
Rimini i jego plaże, było o tym w poprzednim poście, same w sobie stanowiły interesującą destynację ku ucieczce od jesiennych pluch i szarości, tym jednak co było główną ideą wyjazdu w tamte okolice, znamienną idea fixe, była możliwość odwiedzin w jednym z najmniejszych państewek świata (5te najmniejsze - 61 km2), w malutkim
San Marino...
Mało zapewne kto wie, że San Marino :
- nigdy nie zostało podbite
- jest najstarszą istniejącą republiką świata
- zawsze było politycznym azylem dla wielu sławnych ludzi, jak choćby Garibaldi
- było prawdopodobnie pierwszym krajem świata, które założyło oficjalną pocztę
- posiada najstarszą, ciągle będącą w mocy prawnej konstytucję (z 1600 roku)
- to najrzadziej odwiedzany kraj całej Europy
Już choćby te powody wydają się być wystarczająco skłaniającymi ku wizytacji tego kraju. Mnie niezwykle zachwycił klimat stolicy. Średniowiecznego miasteczka, z plątaniną wąskich uliczek i kameralnych placyków, schowanego wysoko w chmurach majestatycznego wzgórza
Monte Titano. Trzy wieże, widniejące na błękitnym tle flagi kraju, tylko dodawały mu romantycznej otoczki, niczym z warowni filmów Disney'a. Widoki z miejskich murów na wybrzeże Adriatyku, białe plaże Rimini, inne okoliczne wzniesienia dopełniały niezwykłości tego miejsca.
Malutkie San Marino okazało się miejscem wielkim swymi atrakcjami i atmosferą tu panującą.
P.S. Niedługo kolejna interesująca i wielce egzotyczna destynacja, nowa dla mnie, będzie obiektem wizytacji. Cieszy mnie to niezmiernie