Ostatni australijski post. Tym razem z samej stolicy Northern Teritory, miasta
Darwin. Mimo tytułowania się szumnie brzmiąco stolicą całego stanu australijskiego, Darwin bynajmniej nie ma wielkomiejskiego charakteru. Zamieszkuje je tylko ok 150 tysięcy mieszkańców. Już pierwsze spotkanie z tym miastem, na tutejszym, jak by nie było międzynarodowym lotnisku, tylko uświadamia mnie, że to raczej prowincjonalne miasteczko. Nazwane na cześć słynnego przyrodnika i ewolucjonisty Karola Darwina, prawa miejskie otrzymało dopiero długo po II wojnie światowej (w 1969), w trakcie to której zostało dosyć solidnie zbombardowane przez Japończyków. Kolejne wielkie spustoszenie poczynił tu cyklon Tracy w 1974 roku. Może i dlatego nie wznosi się tutaj zbyt wysokich budynków. Samo centrum miasta jest dosyć niewielkie, idzie go obejść raptem w kilkanaście minut. Co innego peryferia miasta. Dzięki gościnności moich australijskich gospodarzy było mi danym przemierzać je pożyczonym rowerem. Sporo fajnych miejsc zobaczyłem, choćby całkiem urokliwe plaże, które zupełnie wyłączone są z możliwości pływania wokół. Dziwne to spostrzeżenie, gdy patrzysz na piękną plażę, ludzi wylegujących się na piasku, ale nie korzystających z morskich kąpieli. Niestety na śmiałków czekają w najlepsze a to rekiny, krokodyle, czy w końcu miniaturowe zabójcze meduzy. W zasadzie jedynym morskim miejscem, gdzie można pływać jest Darwin Waterfront, gdzie zamontowano specjalne bariery ochronne przed wpłynięciem tamże tych wszystkich niebezpiecznych morskich osobników.
Pięknym miejscem, koniecznie wartym odwiedzin, jest tutejsze muzeum Darwin Museum and Art Gallery, gdzie szeroka gama różnych tematycznie wystaw, przedstawia przyrodnicze i kulturowe atrakcje Darwin, wiele poświęconych choćby tematyce aborygeńskiej.
Problem tzw. First Nation, społeczności aborygeńskiej, jest zauważalny na każdym kroku w Darwin. Sporo Aborygenów zaczepia ludzi, prosi o datki pieniężne. Doszło do tego, że przedstawiciele tego ludu australijskiego nie mogą nawet zakupić alkoholu, który jest tutaj reglamentowany. Ponoć problem alkoholizmu wśród Aborygenów jest dosyć powszechnym.
Na pewno warto wspomnieć o przepięknych muralach zdobiących wiele budynków miasta. Jedne z piękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałem.
Nie napiszę, że Darwin zrobiło jakieś oszałamiające wrażenie na mnie, bo tak nie było. Bardzo drogie (najtańszy pokój hotelowy w trakcie mojego pobytu to ok 1200 zł za noc), spokojne miasteczko. Z obserwacji własnych śmiem mniemać, że dobre miejsce do życia na wysokim poziomie. Z doskonałą, najlepszą w całej Australii pogodą, całorocznym latem. Ale bez jakiegoś dodatkowego efektu wow...