Będzie o drugim z krajów, którym planowałem poświęcić choć chwilę w trakcie majówkowych wojaży po Bałkanach (oprócz Macedonii).
Będzie o jednym z najmłodszych krajów Świata, swoistej hybrydzie geopolitycznej. Kraju, który zapewne nie miałby racji samostanowienia, gdyby nie swoisty impas etniczny i polityczny w zagmatwanym "bałkańskim kociołku". Wreszcie kraju, którego status nie jest do końca wyjaśniony, kraju w "zawieszeniu", nieuznawanym przez sporawy ogół społeczności międzynarodowej (uznawane jest tylko przez nieco mniej niż połowę krajów Świata - 93)... Kraju, którego bytność na mapach Europy jest podważana, a którego obecność na tychże mapach za kilka lat może być już tylko mglistym wspomnieniem. Dziś mogę go wliczać w poczet tych wszystkich krajów zapełniającej się listy "100 krajów do odwiedzenia". Za kilka lat być może będę go musiał z tej listy odejmować ...
Będzie o
Kosovie, najmłodszym kraju Europy...
Rozpad wielkiej titowskiej Jugosławii doprowadził do powstania wielu niepodłegłych państw bałkańskich. Głównym kryterium, choć nie zawsze słusznym i skutecznym, samostanowienia nowych państw było kryterium etniczne. Nie obyło się od tragicznych w skutkach czystek etnicznych, masowych wysiedleń, interwencji wojskowej służb NATOwskich. Nie mi tu pisać o historii i zajmować stanowiska. Niemniej jednym z najbardziej spornych terenów były właśnie ziemie dzisiejszego Kosova. Zdecydowana większość kraju, ponad 90 % to Albańczycy, optowała za włączeniem tych ziem do Albanii. Głośny sprzeciw pochodził od strony serbskiej bazującej na argumentach historycznych tych ziem (m.in słynna bitwa na Kosovym Polu czy klasztory Metochii). Swoje próbowała uszczknąć nawet Bułgaria, też jakiś czas mająca zwierzchnictwo nad tymi terenami. Społeczność miedzynarodowa, nie potrafiąc, pod naciskami wielu krajów i wielu stref interesów, znaleźć rozwiązania, doprowadziła do powstania w 2008 roku nowego tworu państwowego – Republiki Kosova. Tworu, którego zdecydowana większość społeczeństwa patrzy w kierunku integracji z Albanią, a której to integracji zdecydowanie wroga jest Serbia, uznając Kosovo za integralną część swojego kraju. W efekcie powstał kraj, który nawet nie ukrywa, że jego samostanowienie w obecnej formie, niepodłegłego Państwa, jest swoistą wegetacją, patowym rozwiązaniem hybrydowym. Nie czarujmy się, niestety mała iskierka, mały zapalnik, doprowadzą prawdopodobnie do ponownej eskalacji napięcia w tych regionie. Będąc te kilka dni w Kosovie miałem wrażenie, że tam wszyscy tylko wyczekują takiego momentu, zdając sobie sprawę z ulotności i chwiejności obecnego statusu Kosova.
Kierując się od strony granicy albańskiej, w niedługim czasie osiągneliśmy miasto
Prizren, uważane za najpiękniejsze miasto całego Kosova. Prizren, o którym pierwszy wzmianki pochodzą jeszcze z czasów rzymskich (II w n.e.), było w swojej historii pod władaniem rzymskim, Bułgarów, Cesarstwa Bizantyjskiego, Serbów, Imperium Osmańskiego, wielkiej Jugosławii. Ślady owych kultur zachowały się w tym mieście po dziś dzień, nadając mu charakteru wybitnie multikulturowego. Nawet krwawa bałkańska jatka po upadku "wielkiej Jugosławii" znacząco nie zmieniła tego statusu. Jak na swój multikulturowy charakter wypada, miasto ma masę zabytków typowych dla społeczności jego obszar obecnie lub w przeszłości zamieszkujących. Górującą nad miastem twierdzę (Kalaja), z murów której rozpościera się piękny widok na miasto. Majestatyczny meczet Sinan Pasha z przepiekną kwiatową ornamentyką muzułmańską. Urokliwy kamienny most z XV wieku. Zniszczone, choć mimo to ciągle imponujące prawosławne cerkwie (Św. Mikołaja, Chrystusa Zbawiciela, Sobór Św. Jerzego, czy słynny Kościół Matki Bożej Ljeviš (na liście UNESCO). Hamman Mehmeda Paszy, czyli składająca się z 11 kopuł turecka łaźnia parowa (hamman). Najbardziej zachwycają jednak te wszystkie brukowane uliczki Shadervanu, dzielnicy historycznej pełnej urokliwych kafejek, barów, restauracji. Tutaj można poczuć ten tętniący bałkański kocioł kulturowy, posiedzieć, posłuchać, napawać się atmosferą miejsca. Nie mam za wiele bałkańskich doswiadczeń, ciagle w tej kwestii sporo przede mną. Niemniej Prizren bardzo przypadło mi do gustu...
Co innego kosowska stolica -
Prisztina, którą odwiedziliśmy dnia kolejnego. Miasto kompletnie bez ducha, bez żadnych znaczących zabytków, z jedną miejską promenadą, kilkoma wielce zniszczonymi budynkami. Poszwędałem się tutaj nieco na siłę. Jak dla mnie to miejsce kompletnie nieatrakcyjne i poświęcenie mu nawet godziny czasu zbytnio nie ma sensu. Odniosłem wrażenie, że swój status stolicy tego hybrydowego kraju uzyskało wyłącznie z racji swego położenia, w środkowej części państewka.
Na Kosovo nie mieliśmy zbyt wiele czasu, raptem 2 dni... Na powrót wracaliśmy do Macedonii, wszakże czekała nas wizytacja jej stolicy i następnie niechybny powrót z bałkańskich wojaży ... Nie chcę odmawiać temu młodemu krajowi dumy, hardości, prawa samostanowienia. Niemniej cały pobyt tutaj tylko utwierdził mnie w przekonaniu o tymczasowości jego państwowości. Czas pokaże, czy się myliłem...