Rozstaję się z Kubą na jakiś czas, na pewno nie nazbyt długi. Spędziłem tu tej zimy cudowne dwa miesiące. Zjechałem ją sporo wzdłuż i wszerz. Sporo zobaczyłem, doswiadczyłem, nabrałem materii do przemyśleń. Darzę Kubę wielką estymą, niczym kobietę do której przed laty wzdychałeś. Choć dziś już nie jesteś w stanie określić, czy byłbyś gotów w dalszym ciągu jej serca przychylić. Podobnież mam z Kubą, swoje uczucia w stosunku do niej ciężko mi sprecyzować...
Tu nic nie jest jednowymiarowe, racjonalnie wytłumaczalne, logistycznie pojmowalne...Przeciwnie wszystko jest aż nazbyt chaotyczne, zapętlone, skomplikowane. Skansen Karaibów, relikt zamierzchłej epoki, fenomen socjologiczny, kraj bez zbytnich perspektyw, przypominający nieco dogorywającego truposza, rozkladającego się na kubańskim tropikalnym słońcu, habanerę z wielkim cygarem w ustach nieco nieprzystającą do dzisiejszych czasów, leciwego amerykańskiego oldmobila rzężącego przy każdej zmianie biegów, niewiadomo czy będącego jeszcze w stanie pokonać kolejny zakręt, kolejną wyboistą kubańską drogę. Hawanę, niegdyś prawdziwą karaibską perłę architektoniczną, onegdaj jedno z najpiękniejszych miast Świata, dziś truchło umierające pod naporem śmieci, czasu, bryzy morskiej znad Maleconu. Kraj regularnych braków w dostawie prądu, bywało i po 10 godzin na dzień, z absurdalną inflacją, potężnymi niedoborami paliwa, pustymi sklepami, gołymi ladami aptek, smrodem spalin na ulicach, ludzi z trądami, wychudzonymi do granic możliwości, wielu ze smutnym spojrzeniem w oczach wynikającym z bezsilności, z pogodzeniem się z własnym losem, nie raz już bezsilnymi do dalszej walki...
A przecież z drugiej strony to kraj pięknych sielskich klimatów wiejskich, wolich zaprzęgów sunących pod prąd jedynej w kraju autostrady, kapitalnych kolonialnych miast o, placyków miejskich, barokowych kościołów, niebywale urodziwych kobiet, dzieciaków niezepsutych smartfonowymi gierkami, ludzi zaskakująco światłych w wiedzę, postępowy w kwestiach rasizmu, religii, równouprawnienia płci.Kraj cudownych plaż karaibskich, z niesamowitymi odcieniami błękitów, miniaturowych koliberków, najmniejszych ptaszków globu, agresywnych krokodyli kubańskich...Kraj z rytmiczną muzyką dobiegającą z co drugiej knajpy, drinkami przy których sam Hemingway pisał swoje literackie arcydzieła, będąc nie raz w pijaczym amoku. Z salsą tańczoną na wykoślawionym bruku ulic Trinidadu, z rozpasłymi hotelami w których spotykała się śmietanka światowej gangsterki,
Ciężko mi opisać swoje uczucie do Kuby. Choć na pewno nie jest mi obojętna, wręcz przeciwnie... Mam porównanie do choćby sąsiedniej, bardzo przeciętnej, mnie osobiście wielce rozczarowywującej Dominikany, Kuba swoją kulturowością, przyrodniczą różnorodnością, osobowością jej mieszkańców, oparciem w historycznych czasach, wręcz atrakcyjnością miażdzy ją na łeb na szyję...Zależnie od przyjętej retoryki, od kątu patrzenia na kubańską rzeczywistość, możną ją opisywać kompletnie ambiwalentnymi odczuciami...Jednego jej zarzucić nie idzie. Coraz mniej na Świecie krajów unikalnych, autentycznych, niebanalnych, nie będacych naśladowcami innych, do bólu bezbarwnych i podobnych sobie. Kuba się z tej narracji absolutnie wypisuje. Na pewno "perle Karaibów" nie idzie zarzucić braku wyrazistości. Tej w tym kraju, pod każdą postacią, aż nadto...Będę tu jeszcze wiele razy wracał...