Jak przypuszczałem, nie usiedziałem na dupie za długo. Ledwo co skończyłem moją kolejną, 15stą z rzędu zimę w tropikach, delektując się przez ponad 130 dni latynoskimi klimatami Ameryk Środkowej i Południowej (Panama, Kuba, Ekwador, Peru, Boliwia, Chile), a już podróżnicza natura, żądza zaznania nowych przygód, wzięły górę. Wyskoczyłem na kilka dni do Mediolanu na mecz mojego ukochanego Milanu. Większy wyskok planowałem jednak na majówkę. Generalnie rozważałem kierunki bałkańskie lub kaukaskie...Górę ostatecznie wzięła ta druga opcja...
Na majówkę wybrałem się więc na Kaukaz, w planach były dwa z kaukaskich krajów –
Azerbejdżan i Armenia. A, że granica między tymi zwaśnionymi sąsiednimi krajami od dawien dawna zamknięta, na tyle że ponoć i mysz się nie prześliźnie (sprawdziliśmy empirycznie w Armenii), trzeba było w plan wyjazdu włączyć jeszcze tranzytowo
Gruzję...
Finalnie udało się znaleźć fajne loty Wizzairem do Azerbejdżanu, a powrót już z Armenii. Wylot do Azerbejdżanu miał miejsce z Budapesztu, skąd lata Wizzair właśnie do Azerbejdżanu i jego stolicy Baku. Lot raptem za około 200 złotych, więc szkoda by było nie skorzystać. Z mojego rodzinnego Cieszyna, gdzie na chwilę wpadłem w przesiadce przed powrotem do Azji, do Budapesztu to rzut beretem...
Na
Budapeszt mieliśmy prawie pełny dzień. W węgierskiej stolicy, inaczej niż tranzytowo, byłem ostatni raz w 2007 roku. Szmat czasu... Poszwendaliśmy się, odwiedziliśmy główne atrakcje miasta. Wieczorem, z pobliskiego lotniska, wyruszyliśmy ku docelowej destynacji -
na Kaukaz ...