Zewsząd wokół nasłuchałem, naczytałem się, jakie to
Buenos Aires, miasto dobrych wiatrów, jest boskie. Bezempirycznie stwierdzałem, że zapewne tak musi być...
Jakie w końcu jest więc to Buenos ?
Moimi oczami... Na pewno nie takie boskie, jak je przedstawiano. Nie równie boskie, jak zawsze obrazowano też jednego z jej najsłynniejszych obywateli, ponoć boskiego Maradonę, którego wizerunki zieją zza każdego miejskiego rogu. Nie takie boskie, bo będące kopią miast hiszpańskich ( choćby Madrytu). A kopie, jak wiadomo, nigdy nie mogą mieć boskich przymiotów.
Do życia zapewne dobre miejsce. Wielu mieszkańców innych miast kontynentu zapewne sporo by dało, by żyć w takim mieście. Czystym, zadbanym, z wieloma parkami, świetną komunikacją, brakiem niekończących się korków ulicznych, sporym bezpieczeństwem, co na tym kontynencie nie jest pewnikiem.
Dla mnie, nawykłego do innych standartów w tej części Świata, do tego całego harmidru, latino sznytu, chaosu, szukającego Ameryki Południowej w Ameryce Południowej, Buenos Aires nie jawi się jakoś nad wyraz bosko... Nie będzie to moje ulubione miasto na kontynencie południowoamerykańskim. Hiszpańscy i Włoscy imigranci przywieźli tu i zaadaptowali swoje wizje urbanistyczne, swój południowoeuropejski sznyt miejski, urządzili to miasto po swojemu. I takim ono zostało...
Eklektyzm, kompletny miszmasz stylów, brak śladów starego miasta, tych uroczych przyciężkawych świątyń charakterystycznych dla hiszpańskiego baroku, pohiszpańskich fortalez, brukowanych uliczek...Kompletnie brak tu jakichś spektakularnych zabytków,. Osławiona La Boca, pięknie multikulturowa, dla mnie turystyczny kiczowaty trap, maszynka do mielenia turystycznych dolców, z tango show pod turystów, naciągaczami, wywindowanymi, nawet jak na Argentynę, cenami...
Końcówkę pobytu dogorywałem już w Buenos Aires. Porażały mnie ceny, sporo wyższe niż europejskie. Lata mega inflacji, zwłaszcza sztucznego regulowania wartości dolara, co ma miejsce aktualnie, zrobiły w tej kwestii swoje. Argentyna zrobiła się bardzo droga, a przynajmniej Buenos Aires. Męczyły już te wszystkie kseropodobne sobie eklektyczne budynki, bulwary, ulice. Dogorywałem, bo myśli przepełniały już wizje nadchodzącej wielkiej przygody. Z kategorii tych, o których latami marzyłem...