Wszystko, co piękne niestety ma też to do siebie, że przemija. Przemija uroda. Przemija i czas. Od nas samych tylko zależy, czy damy mu szansę przemijać wolniej i życiowo efektywniej, czy też nie. Moja kolejna
ponad czteromiesięczna zima w Ameryce Południowej , 5ta już zresztą z rzędu w klimatach latino, powoli dobiegła końca. Ostatnim jej etapem był powrót do
Kolumbii kraju w którym w drugiej połowie listopada zacząłem swoją południowoamerykańską zimową przygodę i z którego miałem bilet wylotowy z tego kontynentu.
Kolumbię znam dobrze, spędziłem już tutaj łącznie prawie 4 miesiące. Sporo jej zjechałem wzdłuż i wszerz, choć z uwagi na jej potężne rozmiary pewnie więcej niż drugie tyle mógłbym spędzić, a ciągle byłoby co robić. Zawsze zastanawia mnie fenomen tego kraju i jego nadzwyczaj pozytywna opinia w podróżniczym światku. Dla mnie, z perspektywy tych kilku miesięcy tutaj, nijak nie wybija się ponad przeciętność w porównaniu do sąsiednich krajów. Atrakcji topowych w skali Świata absolutnie tu brak. Kulturowo tez dosyć średnio. Indygenicznie, w porównaniu do sąsiadów z południa wręcz słabo. Dla mnie jedynymi atutami kraju są nadzwyczaj przyjaźni, choć często nieco zbyt głośni i ekspresyjni mieszkańcy, urokliwe kolorowe miasteczka, przepiękna kolonialna Cartagena. No i kolumbijskie kobiety rzecz jasna.
Dałem Kolumbii kolejną szansę, choć już na wstępie tych swoich wypocin, muszę skonstatować, że kolejny raz jakoś nadzwyczajnie mnie nie zachwyciła, kolejny raz wypadając blado w porównaniu do choćby ostatnio wizytowanych Peru, czy Ekwadoru.
Tym razem z grupą znajomych wynajęliśmy samochód i ruszyliśmy ku znajdującym się w kierunku północno-wschodnim od kolumbijskiej stolicy
departamentom Boyaca i Santander . Miejscach nie będących najczęściej w planach podróżniczych zagranicznych turystów. W niniejszym poście pokuszę się o nadmienienie o atrakcjach tego pierwszego
depertamentu (Boyaca) . Departamencie, w którym wykuwała się kolumbijska niepodległość, stąd zresztą jego określenie –
Land of Freedom (Ziemia Wolności) , z którego duch wolnościowy rozlał się po całym kraju. Boyaca zabudowana jest wysokimi górskimi wzniesieniami andyjskimi, płaskowyżem niezwykle zasobnym w stanowiska archeologiczne i palontologiczne, śladami prekolumbijskiego ludu Muica, jak również kilokoma ciekawymi kolonialnymi miasteczkami. Jeżeli dodać do tego, że tereny to niezbyt zdeptane turystycznym butem, co akurat w przypadku Kolumbii nie jest normą, departament wydaje się być całkiem wartym rozważenia w przypadku wizytacji tego kraju.
Warto tutaj wspomnieć tu o takich destynacjach, jak :
➡️
Villa de Leyva – prawdziwa perełka turystyczna i najpiekniejsze miasto na mapie departamentu Boyaca. Piękne kolonialne miasteczko, założone w 1572 roku, z największym placem centralnym w Kolumbii. Ciągle wyglądające jak z czasów hiszpańskiego przybycia tutaj, jakby ów stanął tutaj w miejscu ponad 400 lat temu i ani rusz chciał pchnąć wskazówkami naprzód. Jego niewątpliwym atutem, poza uroczymi kamieniczkami i brukowanymi kolonialnymi kocimi łbami uliczkami, jest wyzbycie się tej typowej kolumbijskiej kiczowatości, przejawiającej się niekontrolowanym szastaniem multikolorowymi, wręcz żrącymi się barwami miejskich elewacji.
➡️
stanowiska paleontologiczne w okolicach miasta Villa de Leyva. Na tutejszym płaskowyżu odkryto wiele prehistorycznych skamielin dinozaurów, z których najsłynniejszy jest prawie kompletny przodek krokodyla –
monqirasaurus ,
➡️ fantazyjnie ukształtowany i całkowicie zbudowany z gliny terakoty, fantazyjna fanaberia miejscowego architekta Octavio Mendoza, domek
Casa Terrakota . Uważany jest on za największy na świecie dom z gliny, mając ponad 500 m2 powierzchni. Do jego budowy wykorzystano ponad 400 ton gliny.
➡️ położonym również na obrzeżach miasta Villa de Leyva
obserwatorium astronomicznym ludu Muisca – El Infiernito ("małe piekło" po hiszpańsku) , ponieważ hiszpańscy konkwistadorzy byli przerażeni fallicznymi kamieniami i głosili, że Muisca zostanie wygnany do piekła ze względu na ich obsceniczne przedstawienia,
➡️
Zipaquira – miasto znane z najsłynniejszego przybytku wiary chrześcijańskiej w całej Kolumbii – słynnej Katedry Solnej, umiejscowionej pod ziemią (sic !), w dawnej kopalni soli. Miejscu, dla mnie, tak kiczowatym, jak tylko kiczowato w Kolumbii moze być. Z knajpami w katedrze, milionami sklepików, multikolorowymi światłami niczym z nocnych klubów. Miejsce kompletnie nie przystające swoim usposobieniem do swej powagi i znaczenia. Samo z kolei miasteczko całkiem przyjemne, jak to zwykły być małe kolumbijskie miasteczka.
➡️
Raquira , bardzo, aż do przesady, kolorowe miasteczko. Przykład tego, że nie raz lepsze może być wrogiem dobrego. Te kolory bijące po oczach niczym neony, po czasie zaczynają być męczące. Miasto słynące z ceramiki. Dzbany, garnuszki, porcelanowe talerze, figurki wypełniające wnętrza prawie każdego sklepiku tylko uzmysławiają fakt, że to "ceramiczna stolica kraju",
➡️
Chiquinquira , miasto znane z bazyliki, konsekrowanej zresztą przez naszego papieża, w której znajduje się obraz Matki Bożej Chiquinquirá, patronki Kolumbii,
➡️ słynny
most Boyaca Bridge na rzece Teatinos, upamiętniajacy historyczną bitwę z 1819 roku, kładacą podwaliny pod kolumbijską niepodległość.