Oczywiscie slawetny Lonely Planet, biblia podroznikow, opisujac mozliwe przejscia graniczne miedzy Tajlandia a Malezja, nie uwzglednila mozliwosci, ktora my, razem z Marcinem, wyszukalismy. Przejechalismy pomiedzy krajami mala lodzia rybacka, tzw. longboatem, z Tammalang, portu kolo Satun, do Kuala Perlis. siedzielismy sobie na czubie owej lodzi, tymczasem miejscowi schowani byli pod plachta. Pomoglem zaladowac babcince jej towary na lodz, za co obdarowala mnie swietnymi jackfrutami (czampadami ). Wcinalem je wiec, delektujac sie widokami nadbrzeznej granicy. Po osiagnieciu Malezji, kraju dobrobytu i dostatku, o czym kolejny raz sie przekonuje naocznie, zaczynam tesknic za ubozsza, choc mnie blizsza sercu Tajlandia. Tu w Malezji wszystko jest cacy, super drogi, bogaci ludzie, swietne drogi, samochody, autobusy, wszystko takie latwe i przewidywalne. W dodatku dla miejscowych widok bialego czlowieka nie jest niczym nadzwyczajnym i nie widac u nich tego czarujacego i ciekawskiego usmiechu, jakim mnie raczyli, w Tajlandii, zwlaszcza w jej najdzikszych miejscach. Tesknie zwlaszcza za Satun, gdzie bialasow mozna bylo policzyc na palcach jednej reki. Super bylo.
Ale droga trwa, przygoda wola. Z Kuala Perlis, z mala przesiadka dojechalismy do Butterworth, a stad malym promem na wyspe smakow - na kolonialna perelke - Penang. Juz sie nie moge doczekac doznan smakowych, z ktorych to miejsce slynie.
Pozdrawiam wszystkich