Od rana popadywuje, jednocześnie czuć niesamowitą wilgotność w powietrzu. Jesteśmy pod wpływem monsunu północno – wschodniego. Im bliżej tych kierunków, tym znaczniej można odczuć jego działanie. Co innego południowe i zachodnie wybrzeże, tam lato bucha pełną parą.
Na dzisiaj zaplanowaliśmy dwie atrakcje. Znacznie zresztą oddalone od siebie. Dobrze, że na nasz pierwszy etap, wojaży po atrakcjach kulturalnych i architektonicznych wyspy, znaleźliśmy kierowcę. Inaczej pewnie nie zobaczylibyśmy połowy z tych cudów.
Rankiem jedziemy ku sąsiadującemu z Anuradhapurą Mihintale. Uparłem się na to miejsce, oglądając cudowne zdjęcia internetowe. Miasto owo uważa się za miejsce narodzin buddyzmu na cejlońskiej ziemi. Legenda twierdzi, że właśnie w tym miejscu indyjski misjonarz Mahinda w 247 r. p.n.e. nawrócił na buddyzm króla Dewampiję Tissę. Wkrótce uczyniono w tym miejscu najpierw wyjątkowo ascetyczne, a później i pełne rozmachu i monumentalizmu centrum monastyczne. Wspaniałe górskie otoczenie Mihintale, skalne platformy, wciskające się w szalejącą zieleń świątynie, tarasowe schody wiodące na szczyt, wszystko to sprawia, że Mihintale to niesamowicie urokliwe miejsce. Wzięliśmy ze sobą przewodnika, który niezwykle ciekawie przedstawił historię tego miejsca. Pozwoliło nam to dogłębniej zagłębić się w tajniki lankijskiej historii i samego buddyzmu. Z ręką na sercu muszę przyznać, że był to, mimo nieprzychylności aury, niezwykły poranek.