Z ciężkim sercem opuszczam Mirissę. Mandżu miał rację twierdząc, że chyba właśnie Mirissa to najpiękniejsza miejscowość plażowa na Cejlonie. Odtąd próbując przywołać w myślach piękne tropikalne widoki, jako jedne z pierwszych przewijają się właśnie obrazy cudownej plaży w tej miejscowości, otoczonej ciepłym, lazurowym morzem oraz wręcz lasem palm fantazyjnie ukształtowanych (działaniem wiatru zapewne). Aż kusi by pobyć tu dłużej. Niestety, zostały nam już tylko cztery, niepełne w dodatku, dni pobytu na wyspie i chciałoby się zobaczyć jeszcze kilka miejsc.
Pierwszym z nich jest inna, o bardziej rozsławionej nazwie, miejscowość plażowa – Unawatuna. Po drodze stajemy w niedalekiej Welligamie. Podziwiamy tutejszą również niezwykle malowniczą plażę. Przed południem docieramy autobusem do Unawatuny właśnie. Sama część plażowa miejscowości leży kawałek od głównej drogi wokół wyspy, dzięki czemu nie docierają tutaj odgłosy pędzących na urwanie głowy samochodów, autobusów i wielu różnorakich uczestników lankijskiego ruchu kołowego. Na dzisiejszą noc wybieramy stosunkowo droższy (2500 Rs za pokój), ale położony dziesięć metrów od plaży, niezwykle gustownie urządzony hotel Dhammika. Widoki z balkonu mamy przednie. Przyznać wypada, że tutejsza plaża zasługuje na splendor, jakim opisują ją różnorakie przewodniki. I tutaj uroku dodają jej dumnie strzelające ku górze, nadające plaży tropikalnego charakteru, soczyście zielone palmy kokosowe. Dziwi mnie stosunkowo niewielka ilość turystów. Tym lepiej dla nas. Potwierdzją się tylko słowa z przewodnika. Panuje tutaj symapatyczna, swobodna atmosfera – zupełnie inna niż w kurortach nastawionych na masową turystykę jak Bentota, Beruwala czy też Negombo. Czas spędzamy typowo plażowo, dodatkowo rzucając od czasu okiem na odziane aż po kostki Syngalezki, zażywające, w tym typowo wodniackim dla buddystek stroju, morskich kąpieli.