Geoblog.pl    milanello80    Podróże    Sri Lanka 2009    Kolonializm w pięknej "koguciej" szacie
Zwiń mapę
2009
16
gru

Kolonializm w pięknej "koguciej" szacie

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Galle
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10867 km
 
Nie wyobrażam sobie podróżowania po Sri Lance bez krótkiej choćby wizyty w Galle. Każdy miłośnik Cejlonu, opowiadając o atrakcjach wyspy, niewątpliwie w jednym z pierwszych zdań nadmieni o Galle właśnie. To przecudowne miasto, miasto kolorów, smaków i niesamowitej gracji, taki posmak Europy w azjatyckim wydaniu. Znaczny wpływ na jego obecną postać miały państwa biorące udział w wyścigu kolonizacyjnym. W 1505 roku swój pierwszy przyczółek na wyspie założyli tu Portugalczycy. Ponoć widząc masę krzykliwych kogutów tłumiących się w okolicy nazwali miasto właśnie Galle (z łaciny – kogut, z port. Gallo - kogut). Największy jednak wpływ na obecną postać miasta wywarli Holendrzy. To oni zbudowali, poczynając od 1663 roku, przepiękny, otoczony imponującymi, potężnymi murami, fort. Przez 200 lat był on największym portem kraju i ważnym punktem tranzytowym dla statków handlowych kursujących między Europą, a Azją. Po dziś dzień Fort Galle jest największym z zachowanych miast fortowych wzniesionych przez Europejczyków w Azji. Jak najbardziej zasłużenie figuruje od 1986 roku na liście światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO.

Mając już dosyć wylegiwania się na plażach Unawatuny postanowiłem po południu udać się do pobliskiego Galle. Legenda tego miasta ciągle krążyła mi w myślach. Szereg dobrego powiedział mi o nim mój znajomy Randźit, w końcu stąd właśnie pochodzi. Za śmieszne pieniądze ( koło 25 groszy) dotarliśmy na miejscowy dworzec autobusowy znajdujący się w Nowym Mieście, części miasta diametralnie odróżniającej się od jego kolonialnej, innej twarzy. To typowe azjatyckie miasto, z wszechobecnym rozgardiaszem, hałasem i plątaniną tabunów ludzi. Nie widać już tu zbytnio śladów tragedii jaka miała miejsce w czasie katastroficznego tsunami w 2004 roku. To właśnie ta część miasta ucierpiała najbardziej. Zniszczony został znany stadion krykieta, zabudowa tej części miasta, fala zmyła samochody i autobusy. Tymczasem zabytkowy Fort Galle (tzw. Stare Miasto) pozostał, dzięki potężnym poholenderskim murom, nienaruszony. Z holenderską solidnością architektoniczną związana jest zresztą ciekawa anegdotka. Mianowicie na pytanie jednego z tubylców o miejsce mojego pochodzenia, tradycyjnie i zgodnie z prawdą odpowiedziałem – Poland. I jak to wielokrotnie bywało, zapewne nazwa naszego kraju niewiele im mówi, tubylcom łatwiej było przyswoć w głowie wersję Holland. A stąd już niedaleko było do jakże ekspresywnego stwierdzenia, że “Wy Holendrzy to jesteście solidni ludzie. Fort przez Was zbudowany przetrwał bez zniszczeń nawet owo straszne tsunami”.

Już z dworca autobusowego widać majestatyczną postać murów fortowych, stąd nawet bez używania mapy wiemy w którym kierunku mamy się udać. Im bliżej murów miejskich, tym większy wzbudzają respekt i podziw. Nie dziwo, że nawet złowrogie tsunami nie było w stanie ich sforsować. Przekraczając jedną z dwóch bram prowadzących do fortu wkraczamy jakby w inny świat. Czuję się trochę swojsko, zapewne wpływ na to ma regularna, typowo europejska zabudowa. Widać tu ład w zabudowie, swego rodzaju racjonalizm i koncepcjonizm urbanistyczny. Wszystko jest jakby na swoim miejscu. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć widać europejskie ślady, a to od typowo europejskich uliczek, kościołów (piękny Groote Kerk) aż po ukryte zaraz za murami klub tenisowy i koszary. Na ścianach kamienic figurują holenderskie i brytyjskie herby. Mnóstwo tu sklepów z rękodziełem, kafejek, antykwariatów i wspaniałych hoteli. Podwieczorny lunch spożywany w restauracji umiejscowionej na dachu jednej z kamieniczek umilają piękne widoki na fortowe miasteczko, a zwłaszcza na charakterystyczną latarnię. Marcin postanawia wrócić do Unawatuny, ja zostaję na dłużej w Galle. Wszak miasto na tyle zawładnęło moją duszą, że postanawiam się powłóczyć jego uliczkami. Pierwsze kroki kieruję ku urokliwej latarni morskiej. Tutejszy nadmorski deptak zapełnia się coraz bardziej. Wpływ na to ma zapewne malowniczo ukazujący się zachód słońca. Tłumy turystów mieszają się z zakochanymi tubylcami, schowanymi pod kolorowymi parasolami. Zauważyłem, że u lankijczyków randki przybierają najczęściej postać spotkań pod parasolami. Miasto opuszczam już późno-wieczorną porą. Jakże przyjemnym doznaniem jest możność bezpiecznego spacerowania już po zmroku. W wielu miejscach świata (wiem to choćby z Wenezueli) to nie do pomyślenia.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 42% świata (84 państwa)
Zasoby: 1116 wpisów1116 1546 komentarzy1546 14981 zdjęć14981 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.09.2024 - 15.09.2024
 
 
27.04.2024 - 04.05.2024
 
 
24.11.2023 - 01.04.2024