Rannym autobusem docieramy ponownie do Galle, skąd kolejnym udajemy się do innej plażowej miejscowości – Hikkaduwy. Niestety ten etap podróży przyprawił mnie o solidny ból głowy i swego rodzaju wyrzuty sumienia. Mianowicie przez własną głupotę, oj bywa że boli, zwłaszcza wówczas to sobie uświadomiłem, zostawiłem portfel z pieniędzmi w trakcie przesiadki między autobusami w pierwszym z nich. W ten oto sposób zostałem zmuszony do zweryfikowania części swoich planów oraz pozostawania przez ostatnie dni naszych cejlońskich wojaży na utrzymaniu Marcina. Nadmieniam, że moje zubożenie nie miało związku z jakąkolwiek czynnością ze strony miejscowych. Do tej pory spotykałem się wyłącznie z życzliwością i sympatią z ich strony. Zauważyłem, że są w większości gorliwymi wyznawcami buddyzmu, w związku z czym osobami brzydzącymi się kradzieżą. W swoich sądach zdecydowanie przedkładam ich nad społeczność hinduistyczną, o czym zresztą wcześniej traktowałem, zamieszkującą wyspę. W sumie zaskoczony byłem procesem myślowym, który, w następstwie mojego zubożenia, przeniknął mój umysł. Dosyć szybko przestałem ubolewać nad owym faktem, uzmysławiając sobie, że w sumie dzięki mojej stracie, dla mnie nie aż tak dotkliwej, jakiemuś miejscowemu będzie łatwiej zrealizować pewne marzenia, wyżywić rodzinę etc. Jedyną bolączką całej sprawy była odtąd moja zupełna zależność finansowa od Marcina (dzięki raz jeszcze przyjacielu).
Praktycznie wolny od powyższych przemyśleń dotarłem do Hikkaduwy. Miasto położone wokół coraz bardziej ruchliwej, w końcu coraz bliżej stolicy, ulicy, stanowi swego rodzaju mekkę sportów wodnych na Sri Lance (może jeszcze Arugama Bay). W związku z tym turystów, a zwłaszcza surferów, tu znacznie więcej niż na południowym wybrzeżu. Przyznam szczerze, że miejscowość nie przypadła mi do gustu. Abstrahując od cen, wszak są tu nie bywale niskie (pokój za 800 Rs = 20 zł), miasteczko nie ma walorów pozwalających zaistnieć mu na dłużej w myślach, a przynajmniej moich. Niekontrolowany rozwój infrastruktury, nieład urbanizacyjny, hałas z ulicy, wszystko to nie sprawia zbyt pozytywnego wrażenia. Plaża owszem ładna, ale natłok hoteli sprawia, że wykarczowano pod ich budowę praktycznie większość palm, tyle uroku dodających miejscu nad którym majestatycznie górują. Poznałem tu wreszcie osławionych beach boys'ów, o których tyle wcześniej czytałem po forach i przewodnikach. To zmanieryzowani, przesiąknięci zgubnym duchem globalizacji i odchodzący od zasad buddyzmu i miejscowych reguł kulturowych, młodzi ludzie. Nie stroniąc od używek, prowadząc ciemne interesy, spędzają czas na nic nie robieniu. Generalnie nie sprawiają pozytywnego wrażenia i chyba nie dziwi, że wszystkie hotele wynajmują na noc ochronę.