Wyjeżdzając, jak dla mnie ze zbyt skomercjalizowanej, Hikkaduwy, kierujemy się ku stolicy kraju – Colombo, a stamtąd na nocleg do Negombo. W ten sposób zakreślimy pętlę wokół wyspy. Utrata pieniędzy znacząco ograniczyła moje plany. Miałem bowiem zamiar zatrzymać się w dwóch miejscach leżących na naszej trasie – Ambalangodzie i Kosgodzie. Pierwsza z tych miejscowości słynie jako ośrodek wyrobu fantazyjnie kolorowych drewnianych masek. Po całym mieście rozrzuconych jest wiele warsztatów rzeżbiarskich, w których zakupić można, po niższych niż gdzie indziej cenach, maski w niesamowicie ukształtowanych i pomalowanych formach. Niestety z uwagi na ograniczone zasoby finansowe, muszę sobie odmówić sposobności wzbogacenia mojej kolekcji o kilka nowych masek z innego zakątka świata.
Co innego Kosgoda, tam postanowiłem zatrzymać się niezależnie od okoliczności. Wyskoczyliśmy więc z autobusu i poczęli zastanawiać, w którym to właściwie kierunku należy się udać. Kosgoda to malutka nadmorska miejscowość słynąca z działających tu ośrodków wylęgarni żółwi. W miejscowości znajdują się aż trzy takie ośrodki, stąd ból głowy, który wybrać. Ostatecznie, kierując się opinią zagadniętych w tym celu miejscowych oraz wskazówkami książkowymi, wybieramy najstarszy, więc zapewne i najprężniej działający, Sea Turtles Conservation Project. Mimo nachalnego wręcz nagabywania ze strony tuk-tukowców, postanawiamy udać się tam własnonożnie. Dzięki temu spotykamy cudzoziemców, którzy tutaj zakupili nieruchomości, przenosząc także swoje czynności życiowe, toteż wiele ciekawych faktów z życia codziennego wzbogaca nasz punkt zapatrywania na wyspę.
Sri Lanka jest ważnym miejscem wylęgowym dla żółwi Oceanu Indyjskiego. Gniazdują tutaj wszystkie pięć wielkich gatunków żółwi morskich – żółw zielony, szylkretowy, oliwkowy, skórzasty oraz karetta. Jako miłośnik tych zwierząt nie mogę sobie odmówić możliwości odwiedzenia miejsca, którego naczelną ideą jest ochrona i konserwacja gatunku. A konieczność podjęcia działań mających na celu ochronę żółwi przed wyginięciem, wszystkie wymienione gatunki są wielce zagrożone wymarciem, jest potrzebą niezwykle palącą. Niestety jak to zwykle bywa największym zagrożeniem dla owych żółwi jest sam człowiek. Działalność kłusowników kradnących żółwie jaja negatywnie wpływa na liczebność populacji. Stąd jednym z głównych zadań ośrodków konserwacji żółwia jest odkupywanie jaj od nich, zapewnienie wylęgu młodym, a następnie wypuszczenie ich do morza. Chyba w pełni zdano sobie już sprawę z aspektów finansowych, związanych z obserwowaniem żółwi. Miałem wrażenie, że podstawowa idea ośrodka coraz bardziej spychana zostaje na boczny plan przez prężnie afirmowaną stronę finansową właśnie. Rozumiem, że ośrodek, również z uwagi na znaczne zniszczenia spowodowane przez tsunami, potrzebuje środków pieniężnych na funkcjonowanie, ale ukrywanie pod szczytnymi hasłami pobudek materialnych nie powinno mieć tu miejsca. A takie właśnie wrażenie odniosłem. Zadziwiło mnie, że młodzi ludzie, przesiąknięci wzniosłymi ideami, chętni do pomocy na zasadzie wolontariatu, muszą płacić za swoją chęć niesienia owej pomocy grube pieniądze. Nie podobało mi się, że na każdym kroku przewodnicy nadmieniają aspekt materialny, schyłkowo jedynie opowiadając o tym, do czego ośrodek został powołany . Niezrozumiałym dla mnie jest także, choć być może niektórzy skrytykują mój sąd, utrzymywanie przy życiu żółwich osobników schorowanych, zdeformowanych, takich które w naturalnym środowisku nie miałyby szans przeżyć. Gdzież tu sens kilkudziesięcioletniego ich utrzymywania przy życiu w maleńkich, sztucznych akwenach. Poddanie ich prawom natury, choć to de facto skazanie ich na śmierć, być może niehumanitarne, sprawi jednak że innym, zdrowym żółwiom dana będzie większa szansa na przeżycie i prokreację. Odniosłem wrażenie, choć nie czas na wyniosłe sądy, że współczucie ze strony odwiedzających dla takich osobników, ma mieć zgodnie z zamierzeniami właścicieli ośrodka, a są to osoby prywatne, wprost proporcjonalne przełożenie na wartki strumień pieniędzy płynących do ich rąk . Jak już wspomniałem sama idea ośrodków zostaje w tym momencie przemilczana i wypaczona. Słusznym rozwiązaniem byłoby chyba powołanie ośrodków państwowych, fragmentarycznie tylko utrzymywanych ze środków prywatnych.
Nie było moim zamiarem odwrócenie się od takich ośrodków, sprawienie że potencjalny czytelnik wykreśli owo miejsce ze swojego notesiku miejsc wartych odwiedzenia. W sumie piszę tak, bo w pewien sposób po raz kolejny mój system wartości został zachwiany. Gdzieś tam od dawna w głowie kłębiły się myśli o kilkutygodniowym wolontariacie w takim miejscu. Spojrzenie na jego funkcjonowanie na Sri Lance, łudzę się że gdzie indziej tak nie jest, sprawiło że owe myśli już tak donośnie nie dźwięczą w głowie. Niemniej sama możliwość trzymania w ręku kilkunastokilowego żółwia zielonego, osiągającego w dorosłym życiu wagę nawet 500 kg, jest niesamowitym przeżyciem. Wiele wskazuje na to, że potomnym taka szansa może już nie być daną. W końcu przypisuje się im wysokie ryzyko wymarcia w niedalekiej przyszłości.
Opuszczając z mieszanymi uczuciami Kosgodę kierujemy się do Colombo. Mijane po drodze kurorty turystyczne w Beruwali i Bentocie, stanowiące główne miejsce hotelowe dla turystów plażujących na Sri Lance, nawet w połowie nie mogą konkurować z pięknymi, dzikimi plażami południa. Wygląda na to, że im bliżej stolicy, tym bardziej trudno o miejsca mogące być bastionami przyrody, o miejsca porywające umysł, sprawiające że człowiek jest w stanie zadumać się nad potęgą otaczającego nas świata.
Osiągając dworzec autobusowy w Kolombo, przesiadamy się na czerwony, państwowy autobus, który przetransportuje nas do przylotniskowego Negombo. W ten sposób, zakreślając pętlę wokół wyspy, dotrzemy do miejsca startu, dla nas również, co z wielkim żalem sobie uzmysławiam, miejsca mety.