Autobus z Mgarru kieruje nas wprost ku Moście. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie można przesiąść się między autobusami bez konieczności jechania do Valetty. Większość bowiem autobusów jedzie ze wschodniej do zachodniej Malty i z powrotem właśnie przez Mostę.
Mosta ma jednak inny, rzucający się już z daleka, a właściwie prawie z każdego miejsca wyspy, atut. To słynny kościół Santa Marija Assunta, popularnie zwany też Mosta Dome. Jej olbrzymie rozmiary, zwłaszcza kopuły o średnicy 40 m, budzą podziw. Twierdzi się, że to trzecia największa kopuła na świecie po watykańskiej i Hagii Sophia w Stambule. Na wzmiankę zasługuje fakt, jaki miał miejsce w czasie II wojny światowej. Podczas mszy w Mosta Dome wpadła do jej środka bomba, która o dziwo, zapewne maczała w tym ręce opatrzność, okazała się niewybuchem. Od owego dnia zwykło się wspominać ten dzień jako cud Mosty.
Kościół owszem, budzi podziw. Tym co jednak bardziej przemawia do mnie, a zwłaszcza mojego żółądka, są cudowne wypieki piekarenki położonej naprzeciw kościoła. Odtąd wielokrotnie poczas naszych maltańskich wojaży, przejeżdzając przez Mostę, zatrzymujemy się w tym miejscu.
Po opuszczeniu Mosty udajemy sie wprost ku naszej noclegowni w Qawrze. Wieczorny relaks w baseniku pozwala wypocząć nogom wyczerpanym dzisiejszym trekkingiem. Zdjęcia niejednokrotnie przerzucane w aparacie uświadamiają, że było nam danym zobaczyć kawałek pieknej, dzikiej Malty. Jej swojska, wolna od wielkomiejskich uciążliwości twarz, pokazała nam Maltę, jaką szczerze nie spodziewałem się podziwiać.