Wreszcie jestem w Laosie :)
Tyle dobrego naczytalem sie o tym kraju, tyle powabnych slow padlo z ust ludzi wizytujacych ten kraj, ze az sie nie moglem doczekac, kiedy tam bede. Oto jestem. I wiecie co, wszystkie te wyniosle slowa byly najprawdziwsza prawda :) Ba, prawie jeszcze Laosu nie napoczelem, a juz mi sie podoba :) I to bardzo :) Sama stolica nie ma moze zbyt wiele do zaoferowania. Zabytkow tu niewiele, raptem na kilka godzin zwiedzania. Slusznie chyba bywa nazywana najbardziej senna stolica swiata. Zycie toczy sie tu wolno, niespiesznie, gdyby nie w miare wzmozony ruch na ulicach, nikt nie pomyslalby, ze jest w jakims wiekszym miescie. Najwieksza chyba atrakcja stolicy sa jej mieszkancy, niezwykle mili i sympatyczni, nie spotkalem sie poki co z charakterystycznym chocby w Tajlandii narzucaniem sie. Laotanczycy zyja swoim wlasnym, stricte wolnym tempem, tutaj rzeczywiscie nikomu nigdzie sie nie spieszy. Normalnym jest wrecz proszenie taksowkarzy, by byli na tyle laskawi, by zawiezli Cie w takie, a takie miejsce. Nie do pomyslenia :) Na kazdym kroku spotykam sie z przejawami sympatii ze strony miejscowych, najwlasciwszym slowem, moze juz troche tracajacym anachronizmem, jest okreslenie ich mianem grzecznych. Tacy w rzeczywistosci sa. Chyba jeszcze zgubne macki swiata zachodniego ich nie dotknely. Oby trwalo to jak najdluzej. Podobaja mi sie tez tutejsze kobiety, i to wcale nie ze wzgledu na ich jakas nadzwyczajna urodziwosc. Wstydliwosc bije od nich na kazdym kroku. Ciezko wspolczesnie spotkac rumieniec zawstydzenia na kobiecej twarzy. W swiecie przesiaknietym trendami z glupawych MTV, to wrecz nie mozliwe. Odbylem w tej kwestii ciekawa rozmowe z prowadzacym tu swoj biznes Palestynczykiem, kiedys pracujacym dla ONZ. Wielu bialych (farangow w jezyku miejscowym) obralo zreszta to miejsce na swoja siedzibe zyciowa. Nie dziwie im sie.
Poznalem tu zreszta wielu ciekawych ludzi, a to Australijczyka, bedacego w drodze od 4 miesiecy. Na tyle przystojnego, ze kazda kobieta, a nawet ladyboy ogladaja sie za nim. Objazdowke na rowerze po laotanskiej stolicy, odbylem z kolei z intrygujacym Izraelczykiem, ktory przemierza Laos wzdluz na rowerze. Gdziez bym tylu ciekawych ludzi poznal, siedzac w kapciach przed telewizorem. Niech zyja podroze, zwlaszcza w tak pieknych miejscach :)
Jutro zostaje w Vientianie ostatni dzien. Zamierzam zrealizowac jedno z moich odwazniejszych marzen podrozniczych. Mysle o kupnie motorka, ktorym moglbym objechac Laos z polnocy na poludnie. Mam nadzieje, ze znajde jakis fajniutki :) Z ogolnych spostrzezen, Vientiane wydaje sie stosunkowo drogim miejscem, porownujac do kilku innych miejsc Azji, chocby Tajlandii. O ile mnie jednak nabyta wiedza nie zawodzi, w pozostalych czesciach kraju powinno byc w tym wzgledzie lepiej. Wieczorem bylem na malej imprezce z Australijczykiem, bylo calkiem przyjemnie, slynne Lao beer rzeczywiscie smakuje wysmienicie.
P.S. Najwiekszym na razie problemem dla mnie sa tutejsze pieniadze - kiaty. Liczenie w milionach jakos ciezko mi idzie :)