Dzisiejszy dzien spedzilem na poszukiwaniu motorka. Niestety nie jest to sprawa prosta. Malo kto chce wynajac je poza Vientiane na kilka dni, a jezeli juz sie zgodzi, to chce astronomicznych kwot, rzedu 25 USD za dzien. Paranoja. Twierdza, pewnie slusznie, ze ich jednoslad moze byc narazony na zbyt wielkie przeciazenia w trakcie pokonywania niedalekich poteznych gorzysk, zwlaszcza pod piecza niezbyt doswiadczonego bialasa. Ok, czemu by nie sprobowac kupic motorka, w głowie narodzil sie szalony, szatanski plan. Pewnie plik dolarow podziala kuszaco na sprzedawcow. Wyszloby zapewne taniej niz ciagle wypozyczac. Pojechalbym na polnoc, wrocil z powrotem do stolicy i odsprzedal jednoslada. Plan tak zakielkowal mi w glowie, ze niezwlocznie zaczalem dzialac. Ostatecznie pomocnym okazal sie Belg, wlasciciel jednej z tutejszych restauracyjek, nota bene bardzo sympatyczny gosc. Zgodzil mi sie po dlugich namowach, o ile moje poszukiwania beda bezowocne, sprzedac jeden z jego kilku motorkow za kwote 300 USD. Polecil jednak nim podpiszemy umowe, pojechac na obrzeza miasta, gdzie mozna kupic uzywane motorki. W tym celu udostepnil mi swoj wlasny motocykl. Niestety nie dosc, ze ciezko bylo sie dogadac z miejscowymi, rozmowa na migi nie zawsze jest skuteczna, to jeszcze miejscowi widzac bialasa, rzadali astronomicznych kwot. Jeden Chinczyk chcial zreszta odkupic motorek, na ktorym przyjechalem za 500 USD. Wyszloby wiec na to, ze niezle zarobie. Ostatecznie po bezowocnych poszukiwaniach, dogadalem sie z Belgiem, ze moge wziac motorek za owe 300 USD, a o ile wrocilbym do Vientiane, on odkupilby go za 200 USD, ewentualnie moglbym sprobowac sprzedac go sam. Mam godzine na przemyslenie sprawy. Niezaleznie od wybranej opcji, jutro ruszam do Vang Vieng. Oczywiscie milej byloby motorkiem niz autobusem. Pomyslimy :)
Bylem tez dzisiaj w najwazniejszej swiatyni Vientianu - Pat That Luang, stanowiacej symbol buddyzmu w Laosie, jak i odrodzenia laotanskiego panstwa. Wycieczka byla by sympatyczna, gdyby nie te cholerne temperatury. Zbytnio nie ma czym oddychac. Po drodze wstapilem do hindusow na chicken tikka masala i lassi ananasowe. Smakowalo wybornie, oj przyznam ze brakowalo mi azjatyckiej kuchni.
Jutro czeka na mnie Vang Vieng...