Wczesnie rano, po trzech dniach pobytu w Vang Vieng, z mieszanymi uczuciami odnosnie tej miejscowosci, postanowilem ruszyc w kierunku polnocnym. Czekala mnie 240 km trasa przez majestatyczne gory. To jeden z powodow, dla ktorych skusilem sie na podroz motorkiem. Ponoc przejazd przez dzikie gory Laosu, pelne serpentyn, cudownych strzelistych wzniesien, wreszcie odwiedzenie wiosek zamieszkujacych je przez poldzikie plemiona gorskich mniejszosci etnicznych, nalezy do niebywalych doznan.
Oczywiscie przed wyruszeniem pochuchalem, podmuchalem na moj dwuslad, w koncu te kilka do klikunastu nawet godzin, stanowi nie lada wyzwanie dla jego silniczka. Okazalo sie, ze kolejne kilometry nijak nie wplynely na jego zywotnosc. Poki co sprawuje sie nadzwyczaj dobrze, co na razie swiadczy o slusznosci mojej decyzji o jego zakupie. Zwlaszcza, gdy zwazyc ile przyjemnych doznan dzieki jemu doswiadczam. Przemierzajac majestatyczne gory miedzy Vang Vieng a Luang Prabang co rusz urzadzalem sobie postoje, by nacieszyc oko widokami. A te byly wprost bajkowe. Podobniez mile wypadaly wizyty we wioskach tutejszych plemion gorskich, gdzie serdecznie machali mi na powitanie ich mieszkancy, a w sytuacjach, gdy urzadzalem sobie postoj, zlatywala sie wrecz cala wioska, chcaca ujrzec coz to za gorujacy nad nimi o polowe korpusu, bialas tutaj zabladzil. Zbyt wielu takich samotnych podroznikow chyba tutaj nie zawituje. Wiekszosc mija okoliczne wioseczki klimatyzowanymi busami z zaciemnionymi szybami, nawet chyba nie zdajac sobie sprawy z kulturowych aspektow mozliwosci porozmawiania, choc wiadomo, ze tylko na migi, ale mimo wszystko, z tutejszymi mniejszosciami etnicznymi Laosu.
Oj, moja gorska przejazdzka nalezala do zdecydowanie przyjemnych. Dzien bogaty w doznania, wzbogacila jeszcze wizyta w laotanskim domu. Otoz wypoczywajac nad rzeczka przed ostatnim etapem motorkowej podrozy, jakies 20 km przed Luang Prabang, zaproszony zostalem lamana angielszczyzna do domu mojego rozmowcy, milego studenta. Okazalo sie, ze trwalo tu party z okazji zdania jakiegos egzaminu. Obecnych bylo okolo 15 studentow, towarzystwa damsko - meskiego. Obecnosc bialego, chyba w ich mniemaniu dodala splendoru imprezie, w koncu zyskala status miedzynarodowej. Odtad bylem w centrum uwagi, co przelozylo sie tez na degustowanie mnie powiekszonymi ilosciami alkoholu i jedzenia. Przyznam, ze bylo sympatycznie. Impreze zakonczyly tance, w ktorych rzecz jasna musialem wziac udzial. Pewnie dla postronnych wygladaly smiesznie niemrawe ruchy prawie dwumetrowca wokolo miniaturowych laotanek :)
Pokonalem w jeden dzien dystans z Vang Vieng do Luang Prabang, ucierajac tym samym nosa wielu niedowiarkom. Moj dwukolowy przyjaciel poki co zachowuje sie nadzwyczaj dzentelmensko, nie dajac mi powodow do sypania lacinskimi inwektywami. A miejsc wystawiajacych jego mozliwosci na najwieksza probe co nie miara, strome podjazdy, serpentynowate zakrety, pagorkowate odcinki drogi. Musze zreszta nadmienic, ze dzisiejszy odcinek drogi troche natchnal mnie pozytywnymi odczuciami, jej nawierchnia nie byla tak dramatycznie kiepska, jak ta miedzy Vientianem, a Vang Vieng.
Stosunkowo pozno dotarlem do samego Luang Prabang, ale o tym juz w kolejnej czesci :)