Jeszcze jestem w Luang Prabang. Miasto trzyma mnie w swoich objeciach i nie chce puscic :)
Tak na powaznie, sa dwa powody, dla ktorych ciagle tu jestem. Pierwszy to miasto sensu stricte i jego okolice. Jest ono na tyle piekne i zasobne w atrakcje, ze nie sposob go opuszczac, nie doswiadczajac tego, co ma do zaoferowania. Planowalem zreszta tutaj swoj dluzszy pobyt :) Dwa, obecnie odbywa sie tu festiwal filmowy. Kazdego wieczoru puszczane sa na wielkim ekranie filmy produkcji azjatyckiej, glownie laotanskiej. Trzeba przyznac, ze niektore z nich sa rzeczywiscie niezwykle ciekawe.
Pozwiedzalem sobie starowke wzdluz i wszerz. Bylem w Royal Palace Muzeum, najslynniejszej chyba swiatyni miasta - Wat Xieng Toung, kilku innych rownie urokliwych swiatyniach, wreszcie podziwialem panorame miasta z centralnie polozonego wzgorza Phou Si. Najbardziej chyba zaskarbil sobie moja uwage cowieczorny night market w centrum miasta. Rekodziela tu co nie miara. Az oczu nie idzie nasycic, tyle wspanialych towarow wystawiono do sprzedazy. Oj gdyby tylko budzet byl zasobniejszy :)
Pojechalem tez poza okolice miasta. Wraz z Chinka z mojego guesthouse'u udalismy sie do wodospadow Tat Sae. Sama wycieczka ciekawa. Po odstawieniu mojego jednoslada na parking, ruszylismy lodzia ku docelowemu wodospadowi. Chyba samo plyniecie posrod dzikego lasu deszczowego bylo najwieksza atrakcja wyprawy. Sam wielokaskadowy wodospad moze i ladny, ale po zobaczeniu poprzedniego dnia majestatycznego wodospadu Kouang Si, natrafia sie na lekkie rozczarowanie. Generalnie wodospad Kouang Si wywarl na mnie zdecydowanie wieksze wrazenie. Warto, bedac w okolicy wodospadu Tat Sae odwiedzic zapomniany przez swiat grob Henriego Mahouta. Nazwisko pewnie malo mowiace, a przeciez to odkrywca w bezkresnej kambodzanskiej dzungli kompleksu slynnych swiatyn Angkor.
Kolejnego dnia udalismy sie, czulem sie troche jak taxi, ale o tym pozniej, do jaskin Pak Ou na Mekongu. Mozna doplynac tam lodzia po Mekongu z samego Luang Prabang, mozna tez, jak my to uczynilismy, dojechac motorkiem i nastepnie przeplynac lodka okolicznego rybaka na druga strone. Wycieczka byla niesamowicie zasobna w widoki. Gdzie nie popatrzec rozposcieraly sie gorskie pejzaze wzbogacone o malowniczo wijacy sie wokol Mekong.
Sama towarzyszka, no coz, nigdy zbytnio nie palalem miloscia do Chionczykow. W Malacce jeden najechal mi na stope, w Cameroon Highlands inny nie dal sie wyspac, gdzie indziej grupa chinskich pstrykaczy fotek zaklocala spokoj. I moja towarzyszka, nie wzbudzila we mnie pozytywnych emocji. Nie jako wprosila sie na moj jednoslad. Nie stanowiloby to problemu, gdyby nie fakt, ze chciala sie zarzadzac na moim jednosladzie (prawie jak pewna dama z Havierzowa :)). W dodatku nie miala w sobie na tyle klasy, by choc podzielic sie kosztami paliwa. Kiedy dzisiejszego dnia nakazala mi zawiezc sie pod wodospad Kouang Si, pod ktorym bylem 3 dni temu, nie wytrzymalem. Nie zamierzam robic za taxi. Ba, taksowkarz ma przynajmniej z tego korzysci. Oj, prosze sie nie dziwic, ze nie mam dobrego zdania o Chinczykach.
Co innego Laotanczycy. To niezwykle mili, goscinni i pomocni ludzie. Nie moge poki co powiedziec zlego zdania o nich. Znajomy laotanczyk zawiozl moj motor, bezinteresownie, na przeglad. W guesthousie z kolei pracuje jedna sympatyczna, w dodatku calkiem ladna Laotanka. Az rwie sie by sluzyc pomoca, wyprac pranie, usmiechajac sie przy tym uroczo. W jej oczach, jak w wielu laotanskich, widac taka prawdziwa, czysta Azje. Az przyjemnie w nie patrzec...
Jutro opuszczam Luang Prabang, jade ku polnocy. Jeszcze tu za kilka dni w drodze powrotnej wroce...
Przynajmniej tak zakladam :)
P.S. Urodzinowe zyczenia dla Ani z Laosu. Wszystkiego najlepszego kuzyneczko :) Zycze doznawania takich uniesien serca, jakich ja doznaje tu w Laosie. Dlatego nie bede zyczyl spelnienia materialnych pokus, te duchowe, czego doswiadczam tu w Laosie, sa zdecydowanie bardziej przyjazne sercu. Pozdrawiam