Przyznam szczerze, ze pierwotnie Kampot traktowalem tylko w charakterze odskoczni ku okolicznym atrakcjom, nie spodziewajac sie zbyt wiele po tym miasteczku. Ostatecznie moje zalozenia musialem zweryfikowac. To jedno z najprzyjemniejszych miast na mojej obecnej drodze. Warto wiec poswiecic mu chwile czasu nie tylko po to, by jedynie tu przenocowac.
Kolejnym dzien w Kampocie poswiecilem na realizacje glownych zamierzen zwiazanych z ta okolica. Przyciaga ona cala masa atrakcji, szeroko otwierajac swoje podwoje, zapraszajac potencjalnych amatorow jej piekna. Niewatpliwie najwieksza atrakcja okolicy jest pobliski Park Narodowy Bokor z gorujacym nad okolica szczytem Bokor Hill. Na jego szczycie na wysokosci okolo 1000 metrow znajduje sie dawna francuska stacja turystyczna. Obecnie dojazd na szczyt nie stanowi problemu, w ubieglym roku polozono zupelnie nowa nawierzchnie. Wypozyczonym motorkiem dotarlismy tam w miare szybko. Widok z samej gory poraza. Z nad krawedzi klifu podziwiac mozna bujnie zielona dzungle miejscowego parku narodowego, gdzie odglosy ptakow przeplataja sie z nawolywaniami malp. Nieco dalej spostrzec mozna niebieskawe otchlanie morskie. Nie wiedziec, w ktora strone glowe odwracac, tyle tu przyciagaacych wzrok widokow. Na szczycie odwiedzic tez mozna straszace ruina budynki po dawnych kolonizatorach. Czesc z nich byla nawet miejscem akcji jednego z hollywodzkich horrorow. Podziwiac wreszcie mozna bedace w tozsamej ruinie pozostalosci krolewskiej rezydencji samego krola Sihanouka. Ciekawym miejscem jest tez stary kosciol katolicki, gdzie do dzis odnalezc mozna slady w tynku po nabojach. Byl on jednym z ostatnich miejsc oporu zbrodniczych Czeronych Kmerow. Warto przy tym delektowac sie wszechobecnym spokojem. Wiecznie trwal nie bedzie. Juz ku koncowi zmierzaja szeroko zaawansowane prace, majace na celu usytuowanie na szczycie ogromnego kasyna. Niewatpliwie owo posuniecie pozbawi okolice swego dziewiczego, starokolonialnego charakteru.
Jako, ze wyprawa na Bokor Hill zajela nam mniej czasu niz sie spodziwalismy, postanowilismy wolne chwil przeznaczyc na obejrzenie innych okolicznych atrakcji. Musielismy wybierac z dosyc znacznej listy pozycji.
Pierwszym odwiedzonym w popoludniowych juz godzinach miejscem, byly pobliskie Kampotowi, kaskadowe prady rzeczne Teuk Chhouu. Miejsce rozczarowujace. Przyznam sie szczerze, ze spodziewalem sie czegos bardziej poruszajacego zmysly. Co innego, jaskinia Phnom Chhnork. To jedna z piekniejszych jaskin na mojej drodze. Zachwyca zwlaszcza rozmiarami. Osobom nieograniczonym zbytnimi rozmiarami (poki co i mi) pozwala na przeciskanie sie pomiedzy kolejnymi komnatami. A, ze ich multum, totez wyprawa troche trwa. Uplywu czasu mimo to nie sposob dostrzec. Sterczace stalagnity wymagaja zachowanie czujnosci, podobniez sliskawe kamienie. Bylem pod wrazeniem jak Sigita, moja litewska towarzyszka raczo pokonywala kolejne przeszkody. A, ze nalezy do osob obdarzonych przez nature uroda, czesto pozwalalem sobie na skierowanie wzroku na inna, niz tylko jaskiniowa, strone :).
W drodze powrotnej odwiedzilismy jeszcze okoliczna wioske rybacka i pobliskie pola solne.
Oj, dzien obfitowal w atrakcje. Przyznam szczerze, ze byl to chyba najaktywniejszy do tej pory dzien na kambodzanskiej ziemi. Az przypomnialy mi sie dobre, stare, niebywale aktywne, laotanskie czasy. A, ze slonce dopiekalo, nie dziwota, ze i moje oblicze zupelnie zmienilo swoj kolor. No i dobrze, w koncu jestem w cieplych krajach :)
P.S. Przy okazji zycze wszystkim cudownie spedzonego Sylwestra. Moj na pewno bedzie nalezal do jednego z najprzyjemniejszych w moim zyciu. W koncu Nowy Rok w egzotycznych okolicznosciach innym byc nie moze. Pozdrawiam wszystkich.