Czasem, budzac sie ranem, masz dziwne przeczucie, ze czeka Cie wyjatkowy dzien. Nie zwazasz nawet na fakt, ze dla Ciebie to blady swit, raptem kilka minut po szostej. Budzisz sie z przekonaniem, ze czeka Cie cos wyjatkowego i nic tego nie zmieni. Twoje przypuszczenia urastaja do rangi przekonania, gdy widzisz slonce od rana dokazujace w najlepsze, gdy czujesz pierwsze powiewy cieplego powietrza na policzku. Nawet pietrzace sie w drodze przeszkody, chocby urastaly do rangi katarakt, nie zmienia Twojego pozytywnego nastawienia do nadchodzacego dnia. Kilkanascie minut spozniony tuktukowiec, witajacy Cie z glupawym usmiechem na twarzy, nie ma problemu - w koncu wiesz, ze to Azja. Sa po prostu takie dni, ze wiesz ze musi byc pieknie, ze musi byc wyjatkowo.
Z przystani oddalonej o kilkadziesiat kilometrow od Siem Reap odplynelismy z polgodzinnym opoznieniem. Poinformowano nas,ze do miejsca docelowego powinnismy dotrzec po jakichs szesciu godzinach. Pozwolilem sobie na mala dygresyjke, ze zapewne bedzie to jakies osiem. W koncu to Azja...
Na dzisiejszy dzien zaplanowalem przedostac sie do miejscowosci Battambang. Troche smutnawo opuszczac bylo Siem Reap, naprawde podobala mi sie atmosfera tego miasta, ale w koncu zew przygody wolal coraz glosniej. Obralem nieco mniej tradycyjna forme transportu. Umyslilo mi sie przedostac do Battambangu droga wodna. Ponoc trasa jest niezwykle piekna, przecina w poprzek najwieksze jezioro tej czesci Azji - Tonle Sap. W dodatku ma sie sposobnosc podziwiac zycie ludzi mieszkajacych dosyc niekonwencjonalnie w tym wodnym swiecie. Podejrzec mozna tez niezliczona ilosc roznego rodzaju, czesto trudno wymawialnych ( jak np dlawigad), ptactwa. Chyba najwieksza zaleta jeziora jest to, ze jest ono na tyle wyjatkowe, ze az nieprzewidywalne. Trasa daje sposobnosc utkniecia w szuwarach, wreszcie wstrzymania rejsu wskutek okresowych trudnosci, typu niski stan wod. W koncu moze zajsc szereg innych okolicznosci, dla europejskiego umyslu niepojetych, a mogacych zaistniec tylko na ziemi azjatyckiej, sprawiajacych ze zwyczajnie nie dotrze sie do punktu docelowego. W koncu to Azja... :)
Tonle Sap jest jeziorem niezwyklym, bo sezonowym. Wraz ze zmiana monsunow, zmienia sie i nurt rzeki, ktora plynie raz w gore, raz w dol. W tym czasie akwen jest w stanie powiekszyc sie az pieciokrotnie, zmieniajac swa glebokosc z metra do nawet jedenastu. Niestety owa wyjatkowosc jeziora, dostrzezona i przez miejscowych, masowo zamieszkujacych jego brzegi, jak i, doslownie, ton jeziora, pociaga za soba negatywne skutki dla jego delikatnego biosysytemu. Wylesianie sprawia, ze ubywa terenow zalewowych. Powierzchnia jeziora zmniejsza sie, dochodzi do przelowienia. Ostatnimi czasy podjeto kroki majace wyhamowac negatywne skutki zmian w okolicy jeziora.
Najwieksza chyba atrakcja jeziora Tonle Sap i jego okolic sa slynne plywajace wioski. Proste domostwa, zbudowane na palach, a czesto wrecz na plywajacych tratwach badz lodziach, stanowia azjatycki odpowiednik Venecji. Gdy do tego dodac inne budynki uzytecznosci publicznej, szkoly, sklepy, szpitale, falujace na wodzie, powstaja cale miasta. To miasta , gdzie za drogi uchodza wodne kanaly, gdzie dzieciaki nie wiedza, jak wyglada twardy grunt pod nogami, gdzie nie sposob odwiedzic sasiada bez pomocy lodzi. Przyznam szczerze, ze widok owych wodnych miast utrwalil mi sie na stale w pamieci. Choc troche nie licowal ze spostrzezeniami slynnej Pani Pawlikowskiej. Nie widzialem dzieciakow przyplywajacych w miednicach po jalmuzne, nie widzialem owej sztucznosci wiosek, o ktorej pisze slynna podrozniczka. Moze bylo mi danym widziec wioski spoza turystycznego kanonu, a moze swa relacja nie chce wzbudzac az takich sensacji. Widzialem ciekawych ludzi, jeszcze ciekawsze dzieciaki, usmiechajace sie od ucha do ucha, zawolujace na powitanie. Widzialem prawdziwe zycie. Fakt, na wodzie. Ale tym ludziom to wystarczy, nawet chyba nie umieli by sie odnalezc w innej, suchej, rzeczywistosci. Dal nich ta woda to ich dom, zrodlo zycia. Jedyne co maja i jedyne z czego zyja. Tu lowia ryby, kapia sie, piora, biora wode do picia. Ta woda i ich pare niezgrabnie zbitych desek tworzacych plywajace wioski to ich swiat. Pieknie bylo moc choc przez chwile popatrzyc w ten ich, jakze inny od naszego, swiat.
Pieknie bylo obudzic sie z przeczuciem, ze to bedzie wyjatkowy dzien. Choc rownie pieknie jest zasypiac ze swiadomoscia, ze rzeczywiscie to byl piekny dzien. :)
P.S. Okazalo sie, ze do Battambangu naprawde dotarlismy po osmiu godzinach. Mnie to nie zdziwilo. W koncu to Azja ... :)