Po wczorajszej ulewie,ktora dosiegla mnie w drodze powrotnej z wodospadu Tatai dochodzilem do siebie w zaciszu hotelowego pokoju. Cieply letni deszczyk byl calkiem przyjemny. Na tyle mnie pobudzil, ze postanowilem wieczorem wyskoczyc w miasto. Okazalo sie, ze bylem jedynym bialasem w miejscowym klubie. Kolejny raz doswiadczylem kmerskiej goscinnosci. Tajowie maja tysiac usmiechow, czesto pozorowanych, zaklamanych, odpowiednich do okolicznosci,w ktorych sie znajduja. Kmerowie maja tylko jeden, szczery nieklamany, przyjacielski. Wnet znalazlem sobie znajomych, a wlasciwie oni mnie. Zostalem zaproszony do baru karaoke.Tyle razy o owych przybytkach slyszalem, a w dalszym ciagu nie wiedzialem coz to i czym sie to je. Jak sie przekonalem to subtelna wersja przybytku rozkoszy. Pod przykrywka spiewania karaoke miejscowe chlopaki, czesto znacznie juz letni mezczyzni odwiedzaja dziewczyny niby to w celach muzycznych, niby zapoznawczych, niby zaspokojenia zadz.W trakcie karaoke miejscowe dziewczyny pozwalaja sie dotyka, oblapywac, obcalowywac. Z moich obserwacji wynika, ze sa to dziewczyny z dobrych domow. W ten sposob oraganizuja sobie wieczory zapoznawcze z mezczyznami, liczac pewnie, ze niektore z nich doprowadza do szczesliwego finalu. Moja towarzyszka byla najpiekniejsza dziewczyna przybytku, niezwykle powabna i urokliwa. Nie w smak mi jednak bylo publiczne jej oblapywanie. Nie lezy to w mojej naturze, mimo ze dziewcze kusilo. Nikt z miejscowych nie potrafil zrozumiec mojej ozieblosci. Uznalem, ze wystarczy, ze lepiej opuscic przybytek i zawiedzione dziewcze :)
Rankiem ruszylem ku Sihanoukville. Moje spostrzezenia z poprzedniego dnia potwierdzily sie. Okolica, ba cala droga z Koh Kong jest przecudna. Widoki z drogi jakby niekambodzanskie. Nie widac walajacych sie smieci,bezpanskich psow. Panuje niezmacony spokoj. Kroluje natura, ludzkich osad tyle, co kot naplakal. Bylem pod wrazeniem, mimo ze oczy po nocnym karaokowaniu sie samoczynnie zamykaly.Niedlugo osiagnelem Sihanoukville. W ten sposob zatoczylem petle w mojej podrozy. Dotarlem do miejsca przenaczenia. Odtad do mojego nowego domu. Wykorzystalem ostatnie chwile wolnosci,by raz jeszcze rzucic okiem na miasto. Jakze inaczej prezentowalo sie niz poprzednio. Owczesne tlumy przelewajace sie jego ulicami, zapelniajace plaze po ostatni recznik mnie przerazily. Teraz turystow malucko, plaze pustawe, kontakt z miejscowymi pelniejszy. Az usmiech na twarzy sie pojawil. Tym bardziej, gdy zasmakowalem ulubionej barakudy z krewetkami w sosie pieprzowym (za 3 USD). Az mysli o schabowym odeszly w niepamiec.
P.S. Tym samym dopelnilem mojej podrozy. Obecnie w zwiazku z praca, moje wojazy straca na dynamice. Choc zapewne bedzie przyjemnie. Zastanawiam sie, czy nie stworzyc nowego bloga poswieconego wylacznie mojej pracy. Wszak podroz poki co dobiegla konca.
Zalaczam kilka cieplych zdjec dla zmarzluchow. Niech choc troche ociepla przymarzniete polskie serca. Dedykacja szczegolnie dla rodzinki. I mamy...Pamietam o Tobie najcieplej...