Sto dni w Azji stuknelo jak z bicza strzelil. Zima w cieple praktycznie przetrwana. Doznan za mna bez liku, szczegolnie tych porywajacych dusze, przede mna jeszcze tylko kilka. Piszac to uswiadamiam sobie ile zyskalem. Miast siedzenia w kacie biura, pisania glupawych dokumentow, przedzierania sie przez sniezne zaspy, zakrywania po uszy koldra, raz wtory spelnilem marzenia. Raz wtory doswiadczylem, ze dzien w podrozy, czesto bedac narazonym na niedogodnosci, doswiadczajac innych podrozniczych trudnosci, jest mimo wszystko wart wiecej niz mnogosc tych samych, szarych dni, powielanych niczym przyciskiem ksero . Niby czlowiek zyje, niby funkcjonuje w spolecznosci, rozbudowuje swoje CV, a jednak cos traci. Przesiakniety jest rutyna, stabilizacja, zamkniety na czerpanie przyjemnosci z faktu, ze swiat jest tak piekny. Warto spieszyc sie , by zobaczyc jego piekno. Chocby na przykladzie Wietnamu widze, ze stan ow nie bedzie trwal wiecznie. Przyowdziewanie miejsc na modle swiata zachodniego, narzucanie im materialistycznych wizji, ich zmacdonaldowanie, sprawia ze prawdziwej, wolnej od owych przywar natury, coraz mniej. Coraz trudniej ja znalezc...
Byc moze dlatego brak mi tego entuzjazmu w pisaniu. Bynajmniej nie jest to spowodowane zmeczeniem materialu, raczej zmeczeniem Wietnamem, mimo ze krotko tu przebywam. Szukanie dzikosci w tym kraju, ludzkiej serdecznosci, swiata starych wartosci jest tutaj narazone na niepowodzenie, zwlaszcza majac na wzgledzie droge jaka obralem. Odhaczanie kolejnych turystycznych spotow na mapie nie pozwala mi na wysuniecie nosa poza turystyczny swiat Wietnamu. Sam sobie zamykam droge ku wypracowaniu wlasnej opinii o tym kraju. Niestety czas nagli...
Ot chocby droga, ktora pokonalem z Dalatu do Nha Trangu, mojemu kolejnemu miejscu wizytacji wietnamskiej ziemi. Az prosilo sie o wyskoczenie z autobusu, odpalenie motorka i ruszenie przed siebie. Piekne, praktycznie jak laotanskie, gory, przytulajace sie do nich wodospady, ogarniajaca okolice zielonosc. Szkoda, ze doswiadczalem tego zza szyby... Przyznam szczerze, ze czasem oko uciekalo i w inna strone :) Mialem okazje siedziec kolo niebywale uroczej Wietnamki, a tych jak wczesniej wspominalem, nie mialem okazji widziec zbyt wielu.
Samo Nha Trang wywarlo na mnie pozytywne wrazenie, mimo ze spodziewalem sie zgola odmiennych wrazen. Jak na najwiekszy kurort Wietnamu nie zastalem tu zbyt wielu turystow. W dodatku wszyscy gniezdza sie w obrebie kilku ulic dzielnicy turystycznej. Wystarczy wychylic nos nieco poza jej obreb i juz mozna poczuc klimat prawdziwego Wietnamu. Czesto przez to narazonym sie jest na zaczepki, niemile odburkniecia, ale czasem zaskakujaco mozna trafic i na sympatyczny usmiech tubylca. Nie wiem dlaczego Wietnamczycy tak rzadko sie usmiechaja. Szuakm odpowiedzi na to pytanie, zbytnio nie umiem znalezc. Nic, bede szukal dalej. Nawet w miejscach, w ktorych wypadaloby byc milym i usmiechnietym biala twarz naraza sie na gburowate odzywki. Kambodzanczyk chcac wyciagnac pieniadze od chodzacego bialego portfela czyni w tym celu umizgi, stara sie byc milym, nawet gdyby kosztowalo go to wiele wyrzeczen. Wietnamczyk mysli, ze pieniadze przyjda same, nawet bez sympatycznego traktowania klienta. Szkoda, ze mam tak mam tak ograniczone mozliwosci zajrzenia wglab prawdziwego nieturystycznego Wietnamu, jestem wrecz przekonany, ze tamtejsi ludzie inaczej by odbierali kontakt z czlowiekiem innej kultury.
Nha Trang ewidentnie przypomina mi Rio de Janeiro, glownie przez podobienstwo miejscowej plazy do Copacabany. Nigdy tego typu plaze, zabudowane strzelistymi wiezowcami, wpychajacymi swoje masywne fundamenty na uprzednio dziewiczy skrawek piasku, mi nie imponowaly. Tutaj poki co przyplazowych drapaczy jest kilka. Glownym jednak wyznacznikiem piekna miejscowej plazy sa piekne okoliczne gory, je otaczajace. Az milo podziwiac tak harmonijne polaczenie plazy i gor. Tutaj moge doswiadczyc miejsca o ktorym zawsze mi sie marzylo, polaczenia gor z piekna tropikalna plaza. Mam tylko nadzieje, ze miejscowi wlodarze zachowaja umiar we wpychaniu betonowych kolosow na plaze. Znacznie milej wyglada ona w otoczeniu strzelistych palm.
Bedac w Nha Trang zdecydowanie warto odwiedzic swiatynie Po Nagar Cham. Czterowiezowa ceglasta swiatynia cywilizacji Czamow, wybudowana miedzy VII a XII w., stanowi jeden z ostatnich dowodow ich wielkiej cywilizacji.Mimo znacznych sladow ingerencji restauracyjnych w pierwotna postac swiatyni, miejsce moze przypasc do gustu. Poraza zwlaszcza widok na polozone w dole Nha Trang. Jako, ze miejscowe tancerki zaprosily mnie i znajomego Holendra na przylaczenie sie do gry w sey, pobyt w swiatyni przedluzyl sie. Niemniej bylo sympatycznie, totez okolicznosci tej bynajmniej nie traktuje jako strate czasu. Pozostaly czas w Nha Trang wypelnilem, do czego raczej nie przywyklem, na blogim nierobstwie, zwlaszcza wylegiwaniu sie na okolicznej plazy. Czasem czlowiekowi nalezy sie chwila nierobstwa, zwlaszcza gdy otoczenie jest tak urokliwe, nieprawdaz :) ???