Alez zimno... brr...
To pierwsze slowa, jakie wypowiedzialem wychodzac z nocnego autobusu. Pewnie jakis krasotworczy niezbyt cenzuralny dodatek mogl sie wkrasc pomiedzy dosyc ubogie w tresc pierwsze wrazenia z Hanoi. 12 godzinna podroz z Hue na polnoc Wietnamu przeniosla mnie jakby w zupelnie inna strefe pogodowa. Juz w Hue dalo sie zauwazyc pewne symptomy zmiany pogody, glownie z powodu zalegajacej tam dosyc czesto mgly. W trakcie dnia mozna jednak bylo czerpac przyjemnosc z przyjemnej letniej temperatury. W stolicy Wietnamu dominuje chlod i ponoc deszcz. Mnie sie poki co udalo uniknac tego drugiego. Przed chlodem niestety nie ucieklem. Chyba pierwszy raz, bodajze od czasu wizyty w mroznym laotanskim Phonsavan, wyciagnalem z samego dna plecaka, zalegajacy tam polar. Gdyby nie tutejsza zimnica pewnie nawet nie uswiadomilbym sobie, ze czlowiek europejskich szerokosci geograficznych notorycznie zmuszony jest w ojczyznie nosic takie, a nawet zdecydowanie bardziej upuchowione, wdzianka.
Znajomy Kanadyjczyk zostal w Hue. Pozostalo wiec poszukac nowego towarzystwa. Takim okazala sie Kolumbijka, razem ze mna przemierzajaca ulice stolicy kraju. Swoja wlocege ograniczylem wlasciwie do starej czesci miasta tzw.Old Quarter (dzielnica Hoàn Kiếm). Ta najbardziej wiekowa czesc miasta nalezy wlasciwie do najbardziej ogarnietych turystyczna swiadomoscia czesci stolicy Wietnamu. Dzieki swemu postkolonialnemu charakterowi, waskim uliczkom, straganom, sklepom z antykami, zyskala miasto zyskalo status damy Orientu. Powloczylem sie co nieco po tej czesci miasta i nie znalazlem nawet drobnego asumptu, by moc uznac miasto za wyjatkowo zasluzone i urodziwe. Samo urokliwe jeziorko Hoan Kiem i polozone na nim swiatynie nie przekonuja zbytnio w tej kwestii. Zdecydowanie przyjemniejszym wydawal mi sie, mimo sprzecznych skojarzen, poludniowowietnamski Sajgon. Ow urbanizacyjnie przesiakniety byl tworcza mysla, przepasany szerokimi bulwarami, zielonymi parkami. W Hanoi panuje chaos, mimo ze ludzi i zwlaszcza ulicznych skuterkow tu mniej niz w Sajgonie. Ludzie zabiegani, niezbyt usmiechliwi, zainfekowani chyba chinskimi wzorcami drogi do sukcesu. Az czasem smutno, ze co ktoras urodziwa wietnamska panna choc ukradkiem nie usmiechnie sie na ulicy. Zal, ze wiekowa babuszka w typowym wietanamskim kapeluszu non, nie zagadnie, nie wyszczerzy pozolklych . przetrzebionych juz czasem, zebow. Nazywanie Hanoi dama Orientu mnie nie przekonalo...
Rankiem planuje ruszyc na spelnienie jednego z najwiekszych podrozniczych marzen, jade zobaczyc slynna zatoke Ha Long Bay. Przed oczami przerzucaja mi sie juz sceny z cudownego, wielooskarowego filmu Indochiny. Tamtejsze zdjecia Ha Long Bay przenosily bezposrednio do krainy marzen. Sprawialy, ze czlowieka swiadomie ciagnelo do naocznego zobaczenia tego miejsca. Gdzies te marzenia pobudzaly do dzialan, skoro wlasnie staje przed mozliwoscia ich skonfrontowania z rzeczywistoscia...