Trochę żal było opuszczać Zadar. W końcu zdawałem sobie sprawę, że wracamy w objęcia późnojesiennej aury. A jak wiadomo przeskok z okoliczności przesyconych cieplutkimi promieniami słońca, widokami szmaragdowego morza do krainy szalików, czapek i grubych kurtek, może nie być zbyt przyjemnym. Cóż pobyło by się w Chorwacji dłużej, niestety Dorota nie ma na tyle urlopu. Dobrze, że udało jej się wygospodarować choć te kilka dni.
W drodze powrotnej przerabiamy identyczną procedurę lotniczą, tyle że w odwrotną stronę. Znów czeka nas międzylądowanie w belgijskim Charleroi, znów z racji tego, że czasu mamy aż nadto, postanawiamy się udać do miasteczka. Tym razem jednak nie decydujemy się na wałęsanie się jego ulicami, a zasiadujemy w ulicznej tawernie, delektując się pysznymi belgijskimi piwami.