Do Kuala Lumpur dotarliśmy o 5 rano. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Celniczki malezyjskie nie chciały wpuścić nas na teren Malezji. Okazało się, że wódka, którą przywieźliśmy z Polski nie ma prawa wjazdu na teren ich kraju. Przy pobycie krótszym niż 3 dni nie wolno wwozić żadnego alkoholu. Ostatecznie skończyło się dla nas pozytywnie. Wystarczyła obustronna dobra wola każdej ze stron oraz cukierek dla celniczek.
Kuala Lumpur znam na tyle dobrze, w końcu jestem tu już chyba 5 raz, że mógłbym stwierdzić, że nawet lepiej niż naszą własną stolicę. Boję się jednak głosów środowisk nacjonalistycznych, zwłaszcza tych spod znaku dwóch braci bliźniaków (od pewnego czasu już tylko jednego), by stwierdzić to stanowczo. W każdym razie na tyle dobrze, że pracować za przewodnika po tym mieście chyba nie byłoby zbyt wielkim wyzwaniem. Choć z drugiej strony nawet nowe miejsca potrafią zaskakiwać. Choćby fakt, że mój ulubiony hostel Monkey Inn już nie istnieje. Nic to znaleźliśmy nowy, z pięknym balkonem, z którego możemy podglądać życie w Chinatown. Brakuje tylko, zwłaszcza Munio głośno się upomina, piwka dla wprowadzenia się w stan rozanielenia. Niestety cena ok. 13-15 zł skutecznie odstrasza. Cóż taki urok krajów muzułmańskich, alkohol jest w nich strasznie drogi. Co jakiś czas zalatuje jedynie woń duriana ze stoiska poniżej. Jego porażająca woń potrafi dotrzeć nawet na 2 piętro naszego hostelu.
Po odespaniu, nareszcie, trudów podróży, ruszyliśmy w miasto. Pewnie spalibyśmy dłużej, gdyby nie ceremonialne i huczne przejście pod oknami naszego hostelu wyznawców Kriszny. Wnet przypomniały mi się humorystyczne sceny z filmu " Pogoda na jutro" ze Sturhem w roli głównej. Dziwne, że większość wyznawców tej sekty było białymi, nie miejscowymi.
Słońce prażyło niemiłosiernie (30 C ) do tego niesamowita wilgotność, oj maszerowało się ciężko. Wziąłem chłopaków na typową włóczęgę po mieście, zobaczyli Merdeka Square, słynne Petronas Tower, podjedli tutejszych specjałów (kalmary, krewetki), podejrzeli gawrne życie azjatyckiej ulicy. Wieczorem udaliśmy się na night market zrobić ostatnie zakupy przed udaniem się w sumatrzańską głuszę. Tam już tak cywilizowanie nie będzie, a przynajmniej mam taką nadzieję...
P.S. Pozdrowienia dla wszystkich, również od chłopaków :)