Okazuje się, że i w raju, choć tak na zdrowy rozum, ten winien się wydawać wolnym od skaz, można zaznać czary goryczy. I w raju nieszczęścia mogą niestety dotknąć korzystających w najlepsze z jego uroków. Ale po kolei...
Wyegzaltowani urokami świadczonymi nam przez wyspę Weh, postanowiliśmy zaznać nowych doznań. Ciekawi byliśmy, co kryją w sobie inne zakamarki tej wspaniałej wyspy, jak prezentują się inne plaże, inne miasteczka, jej dżunglowy interior. W tym celu wypożyczyliśmy w Ipoih motorki. Mnie, jako najbardziej doświadczonemu w motorowych wojażach przypadło w udziale prowadzenie mocnej hondy (250 ccm). Chłopakom przyszło prowadzić typowe skuterki. Jako że wyspa jest stosunkowo górzysta, ilość ostrych zjazdów i podjazdów, różnorakich serpentyn, jest tutaj dosyć spora. Nieodpowiedzialne motorkowanie, zwłaszcza połączone z przerostem ambicji i szczególnie nadmiarem fantazji, może mieć tutaj opłakane skutki. Uczulałem w tej kwestii chłopaków, zwłaszcza bojąc się o Munia, póki co nieobytego z motorkowym rzemiosłem.
Dzięki mobilności, jaką daje motocykl, danym nam było okrążyć wyspę wzdłuż i wszerz, odwiedzając kilka przepięknych destynacji. Byliśmy ot choćby na tutejszym kilometrze zero, jak określanym bywa północny cypel wyspy, będący jednocześnie najbardziej na północ wysuniętym punktem całej Indonezji. Ponad nim dominują już tylko bezmiary oceanu Indyjskiego, hen daleko aż po indyjskie Andamany i Nikobary. Odwiedziliśmy również cudownie położony, w samym sercu wyspowej dżungli, najwyższy na Weh wodospad. Kąpiel w nim przyniosła przyjemne orzeźwienie, szczególnie że odbywała się w otoczeniu rozłożystych palm, wewnątrz bujnego tropikalnego lasu. Zawitaliśmy też do innych plażowych destynacji wyspy, jak Gapang (nie rzucające na kolana), Simur Tiga lub kilku innych, z nazwy nam nieznanych. Oczywiście i tamże nie omieszkaliśmy doświadczyć walorów morskich kąpieli.
Niestety w trakcie drugiego z trzech motorkowych dni doświadczyliśmy incydentu, który pozostawił po sobie lekką skazę na wyspowym firmanencie, natomiast trwalszy fizycznie ślad na ciele Mariego. Ślad bolesny, okupiony siniakami, otarciami, nawet lekkim stłuczeniem. Utrata przezeń kontroli nad motorkiem skończyła się wizytą w miejscowym szpitalu celem opatrzenia ran. Proszę się nie obawiać na zapas, zwłaszcza przez Mariego rodziców, nic poważnego Państwa synowi się nie stało, choć przed oczyma miałem już bardziej katastroficzne wizje. Całe szczęście ... Sam poszkodowany skwitował incydent, trafnym " nigdy więcej Suzuki"... Chyba coś pech nie chciał opuścić Marianka, skoro wcześniej owo felerne dlań Suzuki, zaliczyło też przysłowiowego flaka.
P.S. Pozdrowienia dla wszystkich. Proszę się nie martwić o zdrowie Mariego. Jest lepiej niż mogłoby się wydawać.