Po kilku dniach wzmożonej aktywności nastał czas na zasłużony relaks. Nie żeby w planach mieliśmy wylegiwanie się brzuchami do góry, ten okres mamy już za sobą, niemniej na kilka dni postanowiliśmy nie co przystopować. Doskonałym miejsce na naładowanie baterii przed kolejnymi wyzwaniami sumatrzańskiej ziemi jest powulkaniczne jezioro Toba. Potężna erupcja wulkanu doprowadziła do wypiętrzenia się okolicznych gór i powstania swoistej kaldery powulkanicznej, wypełnionej obecnie wodami jeziora. Na jego środku rozlokowała się olbrzymia, bo największa w świecie powulkaniczna wyspa Samosir. Gdzieś wyczytałem, że wielkością przerasta sam niedaleki Singapur. Z kolei samo jezioro należy do jednego z najgłębszych (450 m) i najwyżej położonych (900 m) jezior na świecie. Górzysty teren wokół jeziora jak i na nim samym zamieszkuje jedno z najbardziej intrygujących plemion Indonezji, kanibalistyczni jeszcze nie tak dawno Batakowie. Ich pochodzenie, zwyczaje, styl życia są na tyle interesujące, że warto poświęcić trochę czasu, by naocznie im się przyjrzeć. W kolejnym wpisie postaram się trochę przybliżyć ich oblicze, niewątpliwie pełne faktów zaskakujących dla cywilizowanego człowieka .
Na wyspę Toba dostaliśmy się trochę nietypową drogą. Miast wracać z Berastagi do Medanu i stamtąd ruszać już bezpośrednio ku jezioru, ewentualnie wybrać trójprzesiadkową drogę przez Kabanjahe i Pematangsiantar, skorzystaliśmy z rady jednej z mieszkanek Berastagi. Zasugerowała nam ona dostanie się na wyspę zbytnio nieznaną przez turystyczny światek, żadne znane mi przewodniki nic o niej nie napominają, drogą wprost na południe przez przełęcz Tele, wjeżdzając na wyspę od drugiej jej strony przez Pangururan. Opisywała ona ową trasę jako oferującą zapierające dech w piersiach widoki. Żal tylko było, że przyszło nam przy tej okazji ominąć położony w pobliżu naszej trasy najwyższy ponoć w całej Indonezji (120 m) wodospad Sipisopiso. O niepowetowanej stracie wkrótce zapomnieliśmy, gdy zjeżdzając w dół z przełęczy Tele przed oczyma ujrzeliśmy cudowne widoki na wyspę Samosir. Ubranie ich choćby w najsubtelniejsze, pięknie uformowane, metaforowo poetyckie słowa wciąż nie byłoby należytym przekazem tego co widzieliśmy naocznie. Nawet same zdjęcia nie są w stanie oddać uroków tego miejsca.
Na wyspie zakotwiczyliśmy w turystycznej oazie o śmiesznej nazwie Tuk-Tuk. Ostatni etap trasy pokonaliśmy na pace ciężarówki, było zabawnie. Naszą noclegownią stały się typowo tradycyjne długie domki Bataków w Merlyn Guesthouse. Mały otwór wejściowy, niczym właz kurnikowy, wymaga nieco sprawności, by dostać się do wnętrza. Niemniej nocowanie w takim batackim przybytku, pamiętającym pewnie jeszcze ich kanibalistyczne rytuały, jest niebywałym przeżyciem.
P.S. Wreszcie zakosztowaliśmy tutejszych alkoholi - araku i tuaku. Oba niezbyt przypadły nam do gustu. Tym samym pozostaje nam podążać w dalszym ciągu drogą wstrzemiężliwości alkoholowej ;)