Tak nam tu relaksacyjnie i błogo płynie czas, że aż ciężko zabrać się do napisania kilku słów. Obiecałem, że będzie o Batakach, więc niech i będzie...
Górzyste tereny wokół jeziora Toba, jak i na ulokowanej na nim wyspie zamieszkuje około 3 mln lud Bataków. Wyemigrowali oni na tereny dzisiejszej Sumatry z terenów podhimalajskich. Od początku twardo musieli walczyć o swoją egzystencvję na noweo zajętych ziemiach, czy to z otaczającymi ich wyznawcami Allacha, ludami Aczinów i Minangkabau, czy wreszcie holenderskim kolonizatorem. Śladem krwawej ścieżki wytyczonej przez tych drugich jest przyjęcie przezeń wiary chrześcijańskiej. Mimo wszystko Batakowie przez długi czas pozostawali przy swych dawnych zwyczajach, przejawiających się m.in. krwawymi rytuałami i kanibalizmem. Ich krwawa sława ochłodziła nawet zapędy samego Marco Polo, który w trakcie wojaży po Sumatrze nie odważył się odwiedzić ziem zajmowanych przez ten lud.
Najbardziej rozpoznawalnym symbolem Bataków są ich charakterystyczne domy o dachach przypominających łódź. Ich szczyty zdobią piękne zdobienia. Domy owe są na tyle pojemne, że zamieszkiwać je mogło nawet do 12 rodzin. Mnie osobiście bardzo przypadły one do gustu. Od zawsze marzyło mi się zobaczyć podobne domy ludu Toraja z Celebesu. Tutaj, dzięki Batakom, moje marzenie w pewien sposób się urzeczywistniło. O Batakach można by pisać szerzej, pewnie co niektórych mogłoby to zanudzić. Poprzestanę więc na tym co powyżej, zainteresowanych odsyłając do bogatszej literatury.
Tyle teorii. By naocznie przekonać się o sposobie życia tego intrygującego plemienia, zwyczajach w ich wspólnocie panujących, urządzaliśmy sobie codzienne motorkowe wojaże po wyspie, choć nie tylko. Pierwszego dnia opuściliśmy ją mostem oddzielającym ją od stałego lądu, by z przełęczy Tele podziwiać jej malowniczo prezentujące się położenie. Dla takich widoków warto było maksymalnie żyłować skuterka w trakcie pokonywania kolejnych serpentyn.
Postanowiliśmy też objechać wyspę dookoła, co przez wzgląd na jej rozmiary, stan dróg na niektórych odcinkach, okazało się nie lada wyzwaniem zarówno dla samych motorków, jak i dla nas. Podobnież i tutaj byliśmy pod wrażeniem nieprzemijających walorów, jakie potrafi roztoczyć wyspa przed chętnym do jej eksplorowania. Najpełniejszej chyba lekcji o wyspie i zamieszkującym ją ludzie dostarczyła nam wyprawa w jej górzysty interior. Często nieutwardzone drogi, zapomniane przez czas, ale i cywilizowany świat, wioski Bataków, piękne tarasowe pola ryżowe, wnętrze wyspy odsłania przed chętnym jego odkrywania, coś czego jej nadjeziorne obrzeża nie są w stanie zaoferować. Mianowicie wgląd w codzienne życie batackiej społeczności, przesiąknięte sielską atmosferą, niekonsumpcyjnym pojmowaniem rzeczywistości, niespiesznym czerpaniem z uroków zycia. I mimo, że droga do wnętrza wyspy jest nie lada mordęgą, drogą bardziej dla crossowych enduro niż cherlawych skuterków, mimo że nie raz zmusza do zejścia z owego jednośladu i przeprowadzania go przez błotniste koleiny, mimo że ramiona i nadgarstki narażone na pokoleinowe wstrząsy co rusz przypominają o sobie niosącym cierpienie głosem, warto było. Warto, bo wiedza, której tamże zaczerpnęliśmy, widoki które oczy przyswoiły, pozostaną niezapomnianymi już na długo.
Osobiście Batakowie zbytnio nie przypadli mi do gustu. Ich uśmiechy wyglądały na wymuszone, korelacja z nimi jakoś średnio sympatyczna. Próba zagajenia rozmowy często spaliła na panewce. Oczywiście trafiały się osoby wyłamujące się spod moich spostrzeżeń, ale jedynie incydentalnie i nadzwyczaj rzadko. Z drugiej strony nie sposób się dziwić, krwawa droga holenderskich kolonizatorów mogła zostawić trwały ślad w ich pamięci. Do gustu przypadło mi natomiast batackie rękodzieło, misternie tkane obrusy, fantazyjnie rzeżbione figurki z drzewa, kości bawołu. Kto nie wierzy, zaspraszam do mnie na kawkę po powrocie. Będzie czym się pochwalić :)
P.S. Wreszcie chłopaki mieli okazję skosztować określanego królem azjatyckich owoców duriana. Jego skarpetkowo-czosnkowy smak zbytnio nie przypadł im do gustu, ba dla Munia o mało nie skończył się zwróceniem owocu do jeziora :)
P.S. Ze smutkiem pożegnaliśmy naszego towarzysza podróży, Hiszpana Nacho. Jego sympatyczne, pełne humoru podejście do życia, bardzo przypadło nam do gustu. Był z nami raptem kilka dni, a czuliśmy, jakby wieczność. Pocieszającym dla mnie jest, że umówiliśmy się na wspólne wojaże w lutym po Borneo.