Znów w Kuala Lumpur. Tym razem jednak nawet nie opuszczam terminalu lotniczego. Właśnie przyleciałem tu z Langkawi i za niecałe 2 godziny odlatuję do Myanmaru, Birmy jak kto woli. Jakoś tak Kuala Lumpur spina kolejne moje etapy podróży. Był czas na wałęsanie się z kumplami przez dzikie, niezbyt turystyczne ostępy Sumatry. Był czas na zadzieranie głowy wysoko ku górze, ku wizjonerskim wieżowcom miasta przyszłości - Singapuru. Był wreszcie i czas na błogi relaks, wypełniony wylegiwaniem się na przepięknych plażach tajsko-malezyjskiego pogranicza, na wyspach Ko Mook i Langkawi. Przyszedł czas na kolejny etap mojej azjatyckiej podróży. Czas na Myanmar...
Kto wie, mam taką nadzieję, że to czas na najciekawszy etap mojej azjatyckiej włóczęgi. Przyznam szczerze, że wiele sobie po nim obiecuję. Mam nadzieję zobaczyć oblicze prawdziwej, nieskażonej okcydentalizmem, żądzą pieniądza, powoli odchodzącej w krainę niebytu, Azji. Mam wiarę, że ujrzę miejsce wprost z książek Kipplinga, Orwella, prawdziwy skansen Azji. Azji przedepokowej, ciągle tkwiącej w świecie starych wartości, przesiąkniętej romantyzmem, szlachetnymi ideami. Azji wspaniałych, ubogich ciałem, bogatych sercem, ludzi. Mam nadzieję zobaczyć serdeczny nieskrywany uśmiech tamtejszego człowieka. Namiastkę tego zobaczyłem jeszcze w Laosie, Kambodży, gdzieniegdzie w Wietnamie. Wierzę, że tutaj doświadczę tego w najpełniejszym wymiarze. Wierzę, że przejadę się bryczką, konnym zaprzęgiem, rikszą, starym przedepokowym pociągiem. Czymś co choćby tutaj w Malezji, czy Singapurze, wciąż przecież Azji, jest już nieosiągalne. Mam wiarę w zobaczenie świata pięknych pagód i stup (Bagan), klasztorów buddyjskich, przedwiekowego mostu tekowego (Amarapura), Złotej Skały (Kyiakyito), wielu innych cudów tej ziemi, o których tak wiele się naczytałem.
Myanmar coraz bardziej otwiera się na świat, coraz bardziej implikuje zachodnie wzorce życia. Generałowie rządzący krajem, uciskający ludy tworzące birmańskie społeczeństwo, pewnie napchali już kiesę dolarami płynącymi z tamtejszych kopalni złota, diamentów, wycinki lasów tekowych, upraw narkotykowych, pewnie również i pod wpływem zachodu, embarga na kraj nałożonego, otwierają coraz szerzej wrota Birmy na świat i turystykę. Wątpię, by dostrzegli, że birmańska droga autarkii ekonomicznej wyniosła kraj na szczyty rankingów najbardziej skorumpowanych krajów globu ( 2 miejsce po Somalii). Na szczyty dobrobytu materialnego obywateli na pewno nie. W dalszym ciągu, w miejscach konfliktu z ludami Karenów, Kaczenów, Szanów, Monów, Arakańczyków, podróżowanie jest utrudnione lub wręcz niemożliwe, niemniej coraz więcej obszarów przestaje być tylko białym punktem na mapie, stając się światu białego człowieka bardziej dostępnymi. Póki co masowa turystyka jeszcze tu nie dotarła, pewnie jeszcze boi się niestabilności, kruchości nowego systemu. Pewnie to tylko kwestia czasu. Pewnie wkrótce świat tamtejszych wartości, świat nieskażonej niszczącą siłą pieniądza starej Azji, powoli zacznie odchodzić do lamusa. Mimo wszystko mam nadzieję, że na ujrzenie oblicza przedepokowej Birmy, wciąż nie jest za późno. Wybierałem się tam od dwóch lat, zawsze jakoś było mi nie po drodze. W tym roku postanowiłem urzeczywistnić jedno z marzeń. Wierzę, że Myanmar będzie dla mnie wisienką na torcie tej wyprawy, pozwoli znów poczuć zew starego świata, usłyszeć słynny głos Kipplingowskiej Azji.
Do zobaczenia w Myanmarze...
P.S. Pozwolę sobie poczynić pewne wyjaśnienie odnośnie nomenklatury, jaką operuje się nazywając ten kraj. Obecnie funkcjonują dwie nazwy - Birma i Myanmar. Biblia backpackerów, jaką jest Lonely Planet, postuluje nazywać kraj, na znak protestu przeciwko rządzącej krajem juncie wojskowej, starą, kolonialną nazwą - Birma.
Niemniej rozmowy jakie poczyniłem z wieloma wspaniałymi obywatelami Birmy zamieszkującymi poza swoim krajem, na obczyźnie, w Tajlandii, Malezji, Singapurze, uświadamiają mnie, że na chwilę obecną nie jest niczym zdrożnym operować nazwą Myanmar. Oni wierzą, że to symbol nowych zmian, nowej drogi obranej przez kraj. Drogi odmiennej od tej wyznaczanej kolonialnym śladem brytyjskiej bytności w ich kraju, wyrażającej się m.in. używaniem nazwy Birma.
Postanowiłem więc używać obu nazw zamiennie, zupełnie bez podtekstowo. Tym samym proszę przyzwyczaić się, że nie raz będę operował obydwoma pojęciami.
P.S. Akurat odlatuje samolot do Medanu. Aż wróciły wspomnienia cudownego czasu spędzonego na Sumatrze. Nie ma co roztrząsać przeszłości. Wkrótce będę doświadczał kolejnych, nowych przygód. Już w Myanmarze :)