Właśnie kładłem się spać, gdy coś chrupnęło, zaskrzypiało i wylądowałem na podłodze. Pewnie pół hotelu przy tym obudziłem, moich towarzyszy podróży na pewno. Po chwilowej konsternacji uśmialiśmy się do łez. Widać i łóżka pamiętają tu czasy Orwella. Kolejnego dnia przygotowano dla mnie specjalne łóżko, jak to nazwano dla elephanta (słonia). Wydarzenia mijającego dnia uświadomiły mnie w jednym przekonaniu. Od jutra zaczynam dietę ;) Pal licho gdyby tylko o łóżko chodziło. Nawet motorek pode mną nie wytrzymał. W efekcie z mojej motorkowej wyprawy wróciłem z urwanym resorem. Najłatwiej oczywiście wymówić się, że to chiński model był, ale jeszcze to łóżko wieczorem...
Kolejnego dnia pobytu w Hsipaw, rankiem wypożyczyliśmy motory i wyruszyliśmy w kierunku północnym, ku terenom przychińskim. Gdzieś tam po drodze uświadomiłem sobie, że to najbardziej na północ wysunięte tereny Azji Południowo-Wschodniej, w jakich do tej pory byłem. Kilometry uciekały, słońce mile łechtało po twarzy. Znów przypomniały mi się chwile mojej motorkowej, ubiegłorocznej eskapady po Laosie. Tym bardziej, że i zalegające hen na horyzoncie góry przypominały laotańskie pejzaże. Może mniej majestatyczne, może mniej zielone, ale mimo wszystko niezwykle cieszące oko. Po kilkugodzinnej przejażdzce osiągnęliśmy docelowe Lashio, największą miejscowość (80 tys. mieszkańców) północnej części prowincji Shan. Bliskość chińskiej granicy zdecydowanie wywarła wpływ na jego oblicze. Twarzy o skośnych, typowo chińskich oczach i rysach twarzy tu multum. Ich drobnych sklepików, straganów podobnież. Miasto jakby kwitnęło przygranicznym handlem. Szkoda, że obcokrajowcom, tu w Myanmarze, nie wolno nawet nosa wyszczubić za lądowe granice kraju. Pewnie ciekawie byłoby zajrzeć na chińską stronę. Samo Lashio zbytnio do gustu mi nie przypadło. Pewnie jego powieść, gwarnego, handlowego miasta pogranicza, bez zbytnich atrakcji turystycznych, dawno rozniosła się w świat, skoro turystów nie sposób tu uświadczyć. Pewnie i dlatego, że jakoś specjalnie chińskich obywateli, za poważnych, średnio sympatycznych, zbyt materialnie uświadomionych, nie darzę zbytnią estymą.
Rankiem opuszczamy urocze okolice Hsipaw. Pokonamy pociągiem górską trasę w kierunku powrotnym na Mandalay. Po drodze miniemy jedną z topowych atrakcji kraju, słynny wiadukt kolejowy w Gokteik. Już się nie mogę doczekać...