Górska trasa kolejowa między Hsipaw a Mandalay określana bywa przez liczące się na rynku przewodniki, w tym wszechbackpackerską biblię Lonely Planet, za jedną z najpiękniejszych na świecie. Widoki zza okna jednak jakoś nie porywają. Podejrzewam, że nawet z wielkim przymrużeniem oka nie mogą się one równać z tymi z kolejowych tras andyjskich, czy alpejskich. Ot, widać zwykłe pagórkowate wzniesienia, gdzieniegdzie poletka lokalnej ludności. Choć częściej w zasadzie krzaczory wciskające się bezszybowymi oknami do pociągu, ewentualnie morze śmieci wyrzucanych nimi przez szmat lat. Śmieci to niestety wielki problem krajów trzeciego świata. Jakiekolwiek poszanowanie natury, istnienie świadomości proekologicznej jest azjatom obce. Przykro patrzeć jak zakopują śmieciami wszelkie dostępne połacie naturalnego środowiska. Mogliby się w tym względzie wiele od Europy, zwłaszcza krajów skandynawskich, nauczyć.
Jest jednak jedno miejsce na tej, w mojej ocenie dosyć przeciętnej w uroki, trasie, które koniecznie trzeba zobaczyć. Mimo, że doznania czerpane z możliwości jego wizytowania trwają raptem kilka minut, warto dla nich poświęcić czas i odbyć ową pociągową podróż.
Po kilku godzinach spędzonych w trzepocącym, rozchwianym na wszystkie strony pociągu może się odechcieć dalszej pociągowej tyrady. Mimo to zarówno turyści, jak i miejscowi, jak jeden mąż, wychylają głowy maksymalnie przez okna, by zobaczyć wybitne dzieło ludzkiej myśli inżynierskiej sprzed wieku, słynny wiadukt kolejowy Gokteik. Rozciągnięty ponad górską rozpadliną, coś ponad sto z groszem metrów nad nią, wiadukt kolejowy z Gokteik, był w chwili oddania go do użytku (1901 rok) drugim najwyższym wiaduktem kolejowym na świecie. Mimo upływu lat, eksploatowania go przez ponad wiek, dalej stanowi on żywy dowód wielkości przedwojennej myśli inżynierskiej. Most w Gokteik, wzniesiony przez amerykańską kompanię według myśli brytyjskich konstruktorów, przez te wszystkie lata w dalszym ciągu zachwyca swoim wyglądem i funkcjonalnością. I mimo, że chwila cieszenia oczu jego magią trwa krótko, wrażenia czerpane przez ten czas zauważam u poszczególnych pasażerów jeszcze na długo po przejechaniu pociągu przez ów wiadukt. Dla takich chwil warto było odbyć aż 10 godzinną podróż starym, zdezelowanym, straszliwie telepiącym się na boki pociągiem. Czasem warto poświęcić wieczność, by cieszyć się chwilowymi doznaniami. Czasem te chwilowe doznania warte są wieczności.
Popołudniem opuszczamy pociąg na stacji kolejowej w Pyin O Lwin.