Opuściłem Borneo, nie zobaczyłem nawet połowy z i tak okrojonego już planu. Złożyło się na to kilka czynników. Nie będę ukrywał, że zaskoczyły mnie ceny. Borneo nie jest zbytnio przyjaznym backpackerskiej braci, przede wszystkim ich portfelom, miejscem. Zapewne ten fakt, jak i okoliczność, że początek roku nie jest najlepszym okresem do odwiedzin wyspy, sprawił, że zbytnio indywidualnie podróżujących turystów tu nie uświadczyłem. W wielu miejscach byłem sam, nawet tych topowych ( jak choćby Niah), w wielu miejscach figurujących w mych pierwotnych planach byłbym zapewne sam, co wiązałoby się ze zbyt wysokimi nakładami na przewodników, noclegi, pozwolenia (Gunung Mulu, Mt.Kinabalu). Tym samym, względy głównie finansowe, ale także i czasowe, sprawiły że z kilku miejsc zrezygnowałem. Czy żałuję ? Bardzo. Przyznam szczerze, że przyjechałem na Borneo z zupełnie innych nastawieniem niż to z którym wyspę opuszczam. Ukształtowało się ono na podstawie lektury różnych forów, blogów podróżniczych. Po wizycie na tej cudownej wyspie, ba jej małym skrawku, pozostanę w opozycji do tych opinii. Borneo jest cudowne. Jeszcze nigdzie w Azji nie widziałem natury w tak cudownie podany sposób. Mnogość tutejszych parków narodowych, ich dywersyfikacja biosystemowa, sprawiają, że człowiek ma tu najpełniejszy możliwy z nią kontakt. Może eksplorować do woli, na ile tylko ciekawość i fizyczne możliwości pozwolą. O ile kulturowo, tu się zgodzę z oponentami, Borneo nie przypomina już wyspy z czasów zamieszkiwania tu sławnych łowców głów, o tyle natura ma tu się w dalszym ciągu nadzwyczaj dobrze. I właśnie dla niej warto tu przyjechać. Pozytywnie zaskoczony tą stroną wyspy już pozwoliłem sobie objąć ją planami moich kolejnych wizyt w uwielbianej jak wiecie Azji Południowo-Wschodniej.
W Kuala Lumpur, jak się doliczyłem, wylądowałem po raz dziesiąty. Przydałoby się uczcić tę okrągłą liczbę, ale jakoś nie miałem chęci. Raczej wolałem rozkoszować się ostatnimi momentami tutaj. Delektowałem się cudownym malajskim jedzeniem, zakupiłem kilka ciuchów na tanim night markecie, bezcelowo powłóczyłem się po mieście. Znów stałem na balkonie, patrząc na udekorowaną z okazji obchodów Chińskiego Nowego Roku ulicę Chinatown. Przypomniałem sobie, jak przed ponad 80 dniami, stałem w tym samym miejscu razem z chłopakami, dopiero rozpoczynając moje wojaże. Wspomnienia cudownie przeżytych przygód napływały wartkim strumieniem. Byli tacy, co w 80 dni objechali cały świat, mnie się raptem udało, spenetrować jego skromny wycinek. To był piękny czas. Znów udało mi się przekuć świat marzeń, mlodzieńczych mżonek, świat z książek gorliwie pochłanianych od lat szczenięcych, w rzeczywistość, piękną, pełną przygód. Są ludzie, którzy marzą, wzdchają, z różnych powodów niewykraczając poza sferę marzeń. Ja jestem wdzięczny opatrzności i kilku osobom tam na górze, że udało mi się raz wtóry wejść do świata moich marzeń, rozejrzeć się w nim bez zahamowań, przywłaszczyć co lepsze, przetworzyć w głowie, zrozumieć. To na zawsze już będzie wartością dodatnią w mym życiu.